wtorek, 21 czerwca 2011

Nieskończoność ściągania zaległości podatkowych

Dzisiaj zapadł wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który na podstawie pytania prawnego WSA w Poznaniu orzekł, iż przepis art. art. 70 par. 4 Ordynacji podatkowej jest zgodny z art. 2 Konstytucji RP. Sąd uważał, że przepis Ordynacji jest niezgodny z konstytucyjną zasadą demokratycznego państwa prawa - z uwagi na konieczność efektywnego działania organu państwa mającego na uwadze, iż w braku podjęcia decyzji w odpowiednim okresie co do wysokości zobowiązania podatkowego podatnika, bowiem w przeciwnym razie postępowanie podatkowe winno być umorzone.

Jak wiadomo, zobowiązania podatkowe co do zasady nie powstaje, pod warunkiem że decyzja ustalająca wysokość tego zobowiązania została doręczona po upływie 5 lat, licząc od końca roku kalendarzowego, w którym powstał obowiązek podatkowy. 

Kwestionowany przez sąd przepis Ordynacji mówi, iż bieg terminu przedawnienia zostaje przerwany wskutek zastosowania środka egzekucyjnego, o którym podatnik został zawiadomiony. Po przerwaniu zaś - termin ten biegnie na nowo od dnia następującego po dniu, w którym zastosowano środek egzekucyjny, zatem w praktyce w/w termin 5 lat zaczyna biec na nowo, od początku. 

Co oznacza orzeczenie? Że wystarczy, aby urząd skarbowy zastosował jakikolwiek środek egzekucyjny choćby raz w ciągu 5 lat, aby zobowiązanie podatkowe nie uległo nigdy przedawnieniu, co umożliwia prowadzenie postępowania egzekucyjnego bez końca.

Przy okazji przedstawiciel Ministerstwa Finansów ujawnił, iż najstarsze tytuły egzekucyjne, na podstawie których prowadzona jest egzekucja, pochodzą z lat 90. ubiegłego wieku (czyli mają ok. 20 lat), jest ich przeszło 80, a opiewają w sumie na niespełna 300 000 zł. 

Wyrok ów pokazuje, iż TK przyjął prymat interesu państwa/samorządu, w imię którego "pożądanym i konstytucyjnym sposobem wygaśnięcia zobowiązania podatkowego jest szeroko rozumiana zapłata podatku" (sędzia Marek Zubik), przedkładając go nad przejrzystą regulację, wskazującą jednoznacznie podatnikowi konkretny termin graniczny na ściągnięcie daniny podatkowej przez uprawniony podmiot. Formalnie - granica jest konkretna. Jak widać, praktyka przedstawia się zgoła inaczej.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Kiedy usługodawca odpowiada za treści na swoim portalu w trybie art. 14 UoŚUDE - wiarygodna wiadomość, precyzyjne wskazanie naruszenia

Temat bardzo na czasie, bo - jak się okazało - również i do mojego pracodawcy wpłynęło coś takiego. 

Otóż, o ile wiem, były MEN Roman Giertych, z wykształcenia prawnik, co więcej - praktykujący adwokat, w imieniu swoich mocodawców zasypuje chyba właścicieli wszystkich większych ogólnopolskich portali internetowych wezwaniami do:
usunięcia ze strony www.x.pl wszystkich komentarzy naruszających dobra osobiste XYZ [mandanta]
Co ważne i kluczowe - adres www portalu podawany jest zawsze w formie np. www.onet.pl - czyli bez wskazania konkretnego miejsca (artykułu, wpisu komentarza, opinii) w portalu, gdzie do naruszenia doszło. Ot tak - ogólnie - że na portalu ktoś coś tam niby naruszył - a niech tam sobie sami znajdą, co i gdzie. 

Sytuacja ta rozbawiła mnie mocno - ponieważ na blogu Olgierda Rudaka znalazłem identyczne pismo, jakie swego czasu wpłynęło do mojego pracodawcy - co oznacza, że pan Giertych pracuje taśmowo, najprawdopodobniej po prostu zmieniając nagłówki (adresatów) swoich żądań. 

Co mnie rozczuliło, kilka dni po wpłynięciu wezwania pana Giertycha (jako mocodawcy X), wpłynęło identycznej treści wezwanie, podpisane przez innego adwokata, występującego jako... pełnomocnika pana Giertycha właśnie. 

Wydaje się, że powstała ostatnimi czasy pewna moda czy trend, zapoczątkowany przez obecnego MON Radosława Sikorskiego, który zagroził pozwami szeregowi tytułów, co bezpośrednio poskutkowało zamknięciem forów internetowych Wprostu i Pulsu Biznesu - na fali których kolejne osoby próbują wydrzeć kasę od właścicieli portali w myśl zasady - a nuż się uda. Przykre, a może raczej żenujące jest jednak to, na jak niskim merytorycznie poziomie to robią. 

No to po kolei.

1. Podstawa prawna żądania?
Brak. Bo po co. Ogólne wezwanie do zaniechania.

2. Wskazanie i określenie dokładnego miejsca i sposobu naruszenia?
Jak wyżej. Podanie strony głównej portalu - np. (czepiam się przykładu Onetu - pierwszy z brzegu, żadnego podtekstu) w formie www.onet.pl. Prawdopodobieństwo, że w danym momencie na stronie głównej - bo to ona została wskazana jako miejsce naruszenia dóbr osobistych (dokładny adres URL) - znajduje się jakikolwiek tekst dot. czy to samego pana Giertycha, czy też jego mandanta - szczerze, jest żadne. 

Moim zdaniem - żeby takie wezwanie miało przysłowiowe ręce i nogi, powinno wskazywać:
  1. adres URL - czyli miejsce naruszenia 
  2. nazwę/tytuł/nagłówek - artykułu, komentarza, wpisu z punktu 1
  3. treść naruszającą dobra osobiste
  4. datę i godzinę - widoczne w serwisie (o ile są) - opublikowania
Żeby uprościć - wystarczyło by wydrukować po prostu stronę zawierającą rzekomy tekst naruszający czyjeś dobra osobiste, i załączyć do wezwania. 


Zatem można śmiało powiedzieć - poza brakiem podstawy prawnej żądania, wezwanie nie precyzuje nijak miejsca, gdzie do owego naruszenia doszło. Co więcej - nijak podmiot wezwany nie może się ustosunkować do takiego wezwania, no bo jak, skoro nie wiadomo, czego ono dotyczy? Tzn. może - ale co najwyżej odpisać, że na wskazanej stronie (głównej portalu) nie znajduje się żadna treść dotycząca wzywającego do zaniechania naruszeń, zatem wezwanie jest bezprzedmiotowe. 

3. Uprawdopodobnienie naruszenia, wiarygodna wiadomość o naruszeniu?
Można jakby podciągnąć pod 2. 

Kluczowy jest tu art. 14 Ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (UoŚUDE), który mówi: 
Art. 14. 1. Nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych.
2. Usługodawca, który otrzymał urzędowe zawiadomienie o bezprawnym charakterze przechowywanych danych dostarczonych przez usługobiorcę i uniemożliwił dostęp do tych danych, nie ponosi odpowiedzialności względem tego usługobiorcy za szkodę powstałą w wyniku uniemożliwienia dostępu do tych danych.
3. Usługodawca, który uzyskał wiarygodną wiadomość o bezprawnym charakterze przechowywanych danych dostarczonych przez usługobiorcę i uniemożliwił dostęp do tych danych, nie odpowiada względem tego usługobiorcy za szkodę powstałą w wyniku uniemożliwienia dostępu do tych danych, jeżeli niezwłocznie zawiadomił usługobiorcę o zamiarze uniemożliwienia do nich dostępu.
Z polskiego, a raczej prawniczego, na nasze - usługodawca, świadczący usługi drogą elektroniczną, czyli taki nasz Onet na przykład, odpowiada za treść, wypowiedź usługobiorcy (internauty radosnego) tylko i wyłącznie w wypadku zignorowania wiarygodnej wiadomości o bezprawności (naruszeniu dóbr osobistych) przez gromadzone dane (treść wypowiedzi opublikowanej w portalu). 
Zatem jakiekolwiek roszczenia wobec usługodawcy można wystąpić z żądaniem zadośćuczynienia lub odszkodowania tylko i wyłącznie w sytuacji, gdyby zignorował takie wezwanie. Kółeczko się zamyka jednak - nie oznacza to, że usługodawca na gwałt winien usuwać wszelkie treści w portalu, co do których ktokolwiek zgłosił żądanie ich usunięcia - tylko dlatego, że ktoś to zrobił. Wracamy do punktu wcześniejszego - treści te muszą przede wszystkim zostać wyraźnie oznaczone, moim zdaniem, poprzez podanie dokładnego adresu URL, w sposób umożliwiający usługodawcy zidentyfikowanie ich. 

Nie mówiąc o tym, że sprawą już w ogóle dalszą jest kwestia tego - czy żądanie usunięcia jest w ogóle zasadne, czyli czy dana treść w ogóle może być uznana za naruszająca czyjekolwiek dobra osobiste.

Warto w tym miejscu przytoczyć kilka cytatów z orzeczenia - jednego z niewielu w tej materii - wyroku SA w Lublinie z 18.03.2011 r.  w sprawie I ACa 544/10:
(...) odpowiedzialność pozwanych jako usługodawców zależy od istnienia pozytywnej wiedzy na temat bezprawnego charakteru treści i dowód ten w istocie obciąża powoda.
(...) Jedyną, więc sytuacją prowadząca bez wątpienia do odpowiedzialności usługodawcy jest istnienie po jego stronie stanu wiedzy o fakcie naruszenia, czy też bezprawnym charakterze naruszenia.
Reasumując zatem - do skutecznego dochodzenia należności od usługobiorcy z tytułu naruszenia dóbr osobistych w ramach portalu internetowego konieczne jest:
  1. precyzyjne wskazanie miejsca (treści) naruszającej owe dobra - bez identyfikacji tekstu, którego wezwanie dotyczy, nie sposób, aby usługodawca zajął stanowisko wobec wezwania, i odniósł się do jego wiarygodności (lub jej braku)
  2. udowodnienie, iż usługodawca nie wywiązał się z obowiązku, jaki nakłada na niego wspomniany art. 14c UoŚUDE, pomimo prawidłowo skierowanego doń wezwania, wskazującego punkt 1.

wtorek, 14 czerwca 2011

Koniec leków za złotówkę i odwrócona hipoteka

Ministerstwo Zdrowia planuje likwidację tzw. leków za złotówkę. I chyba słusznie, bo poza zbożnym założeniem, że Skarb Państwa do nich dopłaca, przez co możliwe są takie a nie inne niskie ceny - okazuje się ze statystyk, że ludzie to ułatwienie w pewnym sensie marnują, biorąc pod uwagę ilość znoszonych do aptek w samej Warszawie przeterminowanych leków (w 2010 - 75 ton!). W skali roku i powierzchni kraju oznacza to straty rzędu ok. 400 000 000 zł.

Na czym polega bajer z tanimi lekami? Załóżmy - lek X jest preparatem na chorobę przewlekłą, refundowanym przez NFZ w całości, i kosztuje 100 zł. Skoro pełna refundacja - kwotę 100 zł praktycznie w całości dzielą pomiędzy siebie producent leku, hurtownia i sama apteka. Sam pacjent płaci kwotę 3,20 zł, w ramach ryczałtu. W takich sytuacjach dochodziło do obrazków - przychodzi pacjent z kilkoma receptami, kupuje na zapas (a NFZ ze Skarbu Państwa refunduje), po czym połowa albo więcej trafia na śmietnik. Za państwowe pieniądze. 

Rozwiązanie, proponowane przez MZ, to stworzenie rządowej listy cen leków refundowanych, negocjowanych przez rząd z producentami. Stałe miały by być także marże, zarówno hurtowni, jak i aptek. Oczywiście, protestują przeciwko temu sami aptekarze - wykluczy to konkurencyjność na zasadzie oferowania leków za złotówkę, wymusi jednolite ceny, czego mogą nie przetrwać mniejsze apteki. Uderzy to także w hurtownie, na tej samej zasadzie. 
 
W zamian za proponowane zmiany, MZ proponuje:
  • limit refundacji, czyli kwota, jaką do leku dopłaca NFZ, nie będzie ustalana na podstawie ceny najtańszego specyfiku, ale tego, którego pacjenci rzeczywiście używają; leku musi używać co najmniej 15% pacjentów
  • na liście refundacyjnej jest teraz 310 grup leków (grupa to leki różnych producentów o jednakowym składzie), zaś po zmianach pacjenci mają płacić mniej za 274 z nich, ceny pozostałych pójdą w gór; obniżki wyniosą od 1,4 zł do 370 zł; największa podwyżka to 8,18 zł - twierdzi ministerstwo
  • za część leków, wpisanych na specjalną listę, pacjenci płacą tylko ryczałt - 3,20 zł; nowością ma być prawo do ryczałtu na różne leki dla przewlekle chorych, którzy biorą je powyżej 30 dni, a miesięczny koszt ich terapii przekracza 5 proc. minimalnej płacy (dziś to około 66 zł). 
Można się zastanowić - czy takie postępowanie jest słuszne. Ukróci konkurencyjność niektórych aptek, szkodliwą w pewnym sensie dla Skarbu Państwa. Z drugiej jednak strony - apteka nie będzie miała pola do manewru, ew. obniżki cen, co uderzyć może w samych pacjentów.

>>>

10.06.2011, w piątek, Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Irena Lipowicz przedstawiała Sejmowi RP informację o swojej działalności za rok 2010. W ramach tego, wskazała, iż do Biura RPO wpłynęło w ubiegłym roku 56 000 skarg, z czego w 779 przypadkach RPO podjął działania z urzędu.

Dlaczego o tym piszę? W konkluzji RPO stwierdziła, iż liczba wpływających do niej skarg świadczy o tym, że w Polsce brakuje systemu bezpłatnych porad prawnych. Wskazała, iż najbardziej dyskryminowaną grupą społeczną są osoby starsze - autorzy większości skarg. Podkreśliła, iż o ile Biuro RPO udziela porad prawnych w ramach swojej działalności - to nieodzowne jest stworzenie na skalę kraju sieci biur bezpłatnych porad prawnych.

>>>


Wczoraj zapadło orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie spadkobierców dawnego właściciela kamienicy odebranej na podstawie tzw. dekretu warszawskiego (sprawa SK 41/09). Trybunał orzekł, że art. 215 ust. 2 Ustawy z 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami jest niezgodny z konstytucją w zakresie, w jakim pomija stosowanie przepisów tej ustawy do nieruchomości innych niż domy jednorodzinne, jeżeli przeszły one na własność państwa po 5 kwietnia 1958 r., i działek, które przed dniem wejścia w życie dekretu mogły być przeznaczone pod budownictwo inne niż jednorodzinne.

Wyrok nie skutkuje utratą mocy prawnej w/w przepisu - jednak zobowiązuje Sejm do uchwalenia takich regulacji prawnych, które będą respektowały prawa wszystkich właścicieli znacjonalizowanych nieruchomości.

W czym tkwił problem? Właściciel warszawskiej nieruchomości, odebranej na podstawie dekretu wywłaszczeniowego, wystąpił  o przyznanie prawa jej użytkowania - uzyskał odmowę. W tej sytuacji zażądał odszkodowania na podstawie art. 215 ust. 2 w/w ustawy - również bezskutecznie, jako że przepis przewiduje wypłatę odszkodowań, jednak jedynie w wypadku dawnych właścicieli (lub ich następców prawnych) domów jednorodzinnych lub gruntów przeznaczonych pod takie domy, którzy na podstawie dekretu warszawskiego zostali pozbawieni faktycznej możliwości władania nimi po 05.04.1958 r. Przepis nic nie mówi o budynkach wielorodzinnych, a takim była zabudowana właśnie sporna działka. W swojej skardze do TK podnieśli, iż cytowany artykuł powoduje nierówne traktowanie obywateli znajdujących się w podobnej sytuacji prawnej - dawni właściciele nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo jednorodzinne mogą otrzymać odszkodowanie, a właściciele kamienicy już nie. Wniosek spadkobierców poparli w TK przedstawiciele Sejmu oraz prokuratora generalnego.

TK uznał, iż:
Pozbawienie odszkodowania byłych właścicieli określonej kategorii nieruchomości warszawskich nie znajduje racjonalnego uzasadnienia na gruncie konstytucyjnych gwarancji równej ochrony własności
 >>>

Wszyscy wiedzą, jak wygląda sytuacja polskich emerytów - nie wygląda, albo wygląda po prostu nieciekawie. W związku z tym, w ramach tzw. ofensywy legislacyjnej, rząd planuje zakończenie prac nad prawną regulacją instytucji tzw. odwróconej hipoteki.

Pomysł jest dość prosty - pisałem już o nim - i polega na tym, że właściciel nieruchomości otrzymuje pod jej zastaw kredyt, max na 50%  wartości (ustalonej przez rzeczoznawcę) nieruchomości. Kwotę osoba otrzyma od razu lub w formie comiesięcznych rat - co oznaczać może znaczący wzrost środków emeryta o min. 500, a może i 800 zł.

W trosce o bezpieczeństwo transakcji, uprawnione do udzielania takich kredytów będą tylko w złotówkach i przede wszystkim banki. Ministerstwo Finansów postuluje także jednolite formularze, które w czytelny sposób wskazywały by warunki i koszty kredytu oraz wysokość odsetek.

Jest to rozwiązanie sprawdzające się od lat w Europie czy Australii - oznacza jednorazowy naprawdę duży zastrzyk finansowy, lub określonej wysokości stałe dodatkowe środki co miesiąc. Co najważniejsze - osoba uzyskująca pieniądze pozostaje cały czas właścicielem nieruchomości (bank wpisuje swoje roszczenie do księgi wieczystej). Zmuszony będzie jednak do ubezpieczenia nieruchomości, uiszczania należności podatkowych i remontowania nieruchomości - w przeciwnym razie zmuszony będzie do zwrotu kredytu, lub to bank spłaci pożyczkę, obciążając go kosztami.

Dla banków jest to korzystne - po śmierci właściciela uzyskuje własność mieszkania, jednak nie w 100% - ale w wysokości kwoty kredytu, odsetek i kosztów. Pozostała część podlega dziedziczeniu na zasadach ogólnych. Spadkobiercy mogą jednak uzyskać własność całości nieruchomości - spłacając zobowiązanie kredytobiorcy w stosunku do banku. Co więcej, może to zrobić także sam emeryt, o ile sam spłaci swój kredyt (+ koszty +odsetki).

Teoretycznie, już dzisiaj skorzystanie z podobnego mechanizmu jest w prawie polskim możliwe. Funkcjonują na rynku firmy, oferujące umowy o tzw. rentę na dożywocie. Takie umowy są jednak o wiele mniej korzystne dla klientów - po pierwsze instytucja taka przejmuje własność nieruchomości już w momencie podpisania umowy, po drugie oferuje niższe raty, i po trzecie nie podlega kontroli jakiej podlegają banki.

Pewne zastrzeżenia do projektu zgłosiła RPO prof. Irena Lipowicz - wskazała, iż bank może wymagać od emeryta częstych remontów (przy czym ustawa nie wskazuje, kiedy, co ile czasu emeryt będzie do tego faktycznie zobowiązany), a także na fakt, iż osoby starsze często są dość nieporadne, i winny być (np. na szczeblu gmin) powołani doradcy, którzy wytłumaczyli by takim osobom mechanizm odwróconej hipoteki i wyjaśnili wszystkie korzyści oraz konsekwencje zawarcia takiej umowy.

Jest szansa, iż ustawa o odwróconej hipotece zostanie uchwalona jeszcze w bieżącym roku.

wtorek, 7 czerwca 2011

Profil zaufany jako alternatywa dla podpisu elektronicznego i Centrum Informacji Prawnej

Ustawa o podpisie elektronicznym, jak wiemy, nie rozwiązała problemu kontaktowania się petentów z urzędami. Powód - konieczność korzystania z kwalifikowanego podpisu elektronicznego, który trzeba było wykupić. Problem rozwiązać ma nowa funkcjonalność, zaproponowana przez MSWiA, która zaczyna działać w najbliższy czwartek - tzw. "profil zaufany". 

Za jego pomocą można będzie m.in.:
  • złożyć wniosek o jednorazową zapomogę z tytułu urodzenia dziecka (tzw. becikowe)
  • dopisać się do spisu wyborców
  • wnieść o odpis z ksiąg stanu cywilnego
  • dokonać wpisu do ewidencji działalności gospodarczej
  • wystąpić o przyznanie dodatku mieszkaniowego czy prawa do zasiłku pielęgnacyjnego.
Nie jest jednak tak, iż możliwe będzie za jego pomocą załatwienie wszystkich spraw. To, co załatwimy profilem zaufany, zależy od urzędów (samorządów, administracji i ZUS). MSWiA obiecuje, iż katalog spraw możliwych do załatwienia dzięki niemu będzie poszerzany, gdy rozwiązanie stanie się popularne.

Jak skorzystać z profilu? Najpierw należy założyć konto na Elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej. Dalej - wysłać wniosek o potwierdzenie profilu. Na końcu - jego uwierzytelnienie, i z założenia ma to być jedyna czynność wykonywana przez zainteresowanego drogą osobistego stawiennictwa w urzędzie. Konieczny będzie do tego dokument tożsamości. Po potwierdzeniu tożsamości - konto staje się zaufane. Składając wnioski drogą elektroniczną, każdorazowo będziemy proszeni o podanie adresu zwrotnego - na który zostanie przesłany kod autoryzacyjny (bardzo dobry pomysł, sprawdzony w bankowości elektronicznej). Kody będą potrzebne do wysyłania pism. Na ten sam adres e-mail wpływać będzie potwierdzenie złożenia pisma.

MSWiA podaje, iż obecnie dane zweryfikować można - w ramach ostatniego kroku weryfikacji - w 564 placówkach, z których większość to US, pozostałe zaś urzędy wojewódzkie i konsulaty. Sam profil ma być ważny 3 lata. Jego aktualizacja możliwa będzie także drogą elektroniczną.

Samo korzystanie z podpisu sprowadzało się będzie do odnalezienia w bazie odpowiedniego formularza (MSWiA obiecuje, iż w wypadku dużych rozbieżności w ich wzorach - ujednolici je na szczeblu krajowym, obecnie bowiem urzędy mają swobodę w ich tworzeniu) i podpisaniu go, po wypełnieniu, profilem zaufanym. Baza wzorów będzie podzielona zarówno tematycznie, jak i z uwzględnieniem regionów - z uwagi na w/w możliwości różnego wyglądu formularzy.

Ciekawe jest także to, że całość inwestycji - jak podaje ministerstwo - w profil zaufany zamknęła się na kwocie 100 000 zł.

>>>

Od czerwca 2012, na podstawie ustawy o nieodpłatnej informacji prawnej dla osób fizycznych, zainaugurować ma działanie Centrum Informacji Prawnej, które zajmować się ma odpowiadaniem na pytania z zakresu wszystkich dziedzin prawa. Udzielającymi informacji mają być prawnicy nie będący jednocześnie absolwentami aplikacji prawniczych.

Siedziby ma posiadać w miastach wojewódzkich w sądach rejestrowych (prowadzących oddziały KRS). Jest to dobre rozwiązanie - są to wydziały najlepiej skomunikowane, o najlepszej infrastrukturze teleinformatycznej, zatem uruchomienie wszystkiego będzie prostsze i tańsze.

Centrum ma posiadać rozbudowaną witrynę www, posiadającą dużą bazę wzorów pism i skarg, a także przydatnych informacji. Korespondencja z założenia ma być wymieniana także w formie elektronicznej.

Całość projektu jest zmniejszoną i okrojoną propozycją projektu MS z 2008, gdzie zakładano udzielanie informacji, ale także porad prawnych - z czym nie zgodziło się MF, argumentując wysokością kosztów. W tym wypadku nie ma sprzeciwu ze strony MF, a ponadto premier wyraził zgodę na szybką ścieżkę legislacyjną.

Obecnie projekt znajduje się na etapie konsultacji społecznych.

czwartek, 2 czerwca 2011

Policjanci bez matury i dziurawy spis

W Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych pojawił się projekt nowelizacji Ustawy o Policji, w myśl której zniesiony może zostać obowiązek posiadania minimum wykształcenia średniego przez kandydatów do służby. Powód? Mało chętnych do służby. Zatem komendant wojewódzki policji będzie mógł wyrazić zgodę, by osoba bez matury kandydowała do służb - z zastrzeżeniem, iż chodzi o oddziały prewencji.

Pozostałe wymogi nie zmieniają się:
  • obywatelstwo polskie
  • nieposzlakowana opinia
  • brak skazania prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwo lub przestępstwo skarbowe (furtka - możliwość przyjęcia do służby skazanych za wykroczenia skarbowe)
Skorzystanie z ułatwienia będzie możliwe, jeżeli w toku postępowania kwalifikacyjnego stwierdzono, że kandydat wykazuje szczególne predyspozycje do tej służby. Dziwne - a raczej po prostu niedopracowane (może celowo?) - ponieważ nie wskazano ani nie określono, jak te predyspozycje, w czym miały by się objawiać.

>>>

GIODO (pozdrowienia - mój wykładowca) przeprowadził w GUSie w dniach 18-22.04.2011 kontrolę, w ramach której stwierdził, iż system do prowadzenia obowiązkowego spisu powszechnego nie jest zabezpieczony na wypadek ataków hakerskich. Dane ze spisu - dane osobowe zameldowanych w lokalu, adresy - mogą bez większych trudności zostać wyciągnięte z formularzy spisowych.

GIODO, co ciekawe, uznał, iż GUS zastosował niezbędne środki organizacyjne, które powinny służyć do przetwarzania danych zgodnie z rozporządzeniem - zaś jego zastrzeżenia dotyczą jedynie zabezpieczenia samych zgromadzonych już w czasie spisu danych. Konkretnie, chodziło o sytuacje, gdy można było, podszywając się za osobę, wypełnić w jej imieniu elektroniczny formularz spisu - np. danymi ze sprawozdań partii politycznych. Uwierzytelnianie odbywa się poprzez podanie numeru NIP lub PESEL - a wejść w posiadanie tych danych można dość łatwo.

Innymi słowy - błędy są, ale GIODO spisu nie wstrzyma z ich powodu. Natomiast z pewnością ujawnienie takiego stanowiska nie wpłynie pozytywnie na ilość osób, które spiszą się elektronicznie. Nie mówiąc o tym, że można mieć - w tej sytuacji - obiekcje co do wiarygodności wyników spisu.