środa, 22 grudnia 2010

Policjant = pies. O tym, jak równiejsi w tym kraju mogą zwracać się do funkcjonariuszy, i w ich wypadku nie jest to przestępstwo

W gazetach czytamy różne rzeczy. Ale to, do czego poprzez WP i Onet dotarłem w Wyborczej, to już szczyt kolesiostwa, wybiórczości stosowania prawa i najlepszy dowód na to, że ludzie są równi i równiejsi. 

Tło. Listopad 2009, Krakowskie Przedmieście w Lublinie. Grupka mężczyzn zaczepia ludzi na ulicy i próbuje ich legitymować, co zauważa patrol policji, w skład którego wchodzi st. post. Daniel S. Zwracając się do jednej z osób zaczepiających z prośbą o wylegitymowanie, słyszy pod swoim adresem: Zamknij się, psie! Akcja nabiera rozpędu - okazuje się, że zamiast dowodu tożsamości ów osobnik podtyka pod nos policjantowi... legitymację z orzełkiem. Okazuje się, że jest on asesorem Prokuratury Rejonowej Poznań Stare Miasto. 

Oczywiście, asesor Łukasz M., nie przebierając w słowach, wykrzykuje pod adresem Daniela S. mało parlamentarne słowa, sugerując iż stracą pracę w wypadku nie podporządkowania mu się. W jego stanie w pewnym sensie jest to zrozumiałe - po badaniu alkomatem okazuje się, iż w wydychanym powietrzu miał 2 promile. 

Nic dziwnego, że Daniel S. - w końcu asesor jest także obywatelem i prawo go także (przynajmniej w teorii, co pokazuje ta historia) obowiązuje - dochodzi do słusznego wniosku, iż jako funkcjonariusz państwowy został obrażony w czasie i z uwagi na wykonywane czynności służbowe, toteż składa do Prokuratury Rejonowej Lublin-Północ zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. 

Kuriozum sytuacji zaczyna się, gdy asesor Łukasz M. zaczyna się bronić... twierdząc, iż w przypadku użycia sformułowania pies w stosunku do policjanta nie można mówić o znieważeniu. Uważa on bowiem, iż pies to synonim policjanta. Co ciekawsze, prokuratorka Joanna Sadowska, prowadząca postępowanie, powołuje w tej sytuacji biegłą językoznawczynię... która potwierdza twierdzenia, już na trzeźwo, argumentującego asesora:
W przypadku "psa" nie ma wyraźnej granicy między tym, co obraźliwe, a tym, co obelżywe (tym samym karalne), bo "psów używa się, trenuje i wykorzystuje do tropienia przestępców.
Powołuje się ona na ewolucję języka potocznego, w którym powszechnie słowo pies używane jest zamiennie jako synonim funkcjonariusza policji. Wskazuje na przykłady w prasie. Czy jednak sam fakt, że obecnie zarówno dyskusja np. w parlamencie, jak i debaty publiczne, a także język dziennikarzy jest na bardzo niskim poziomie - usprawiedliwia takie porównania? Moim zdaniem, nie. 
Efekt? Osiągnięty. Śledztwo umorzone z uwagi na brak rzekomych znamion zniewagi. Co, kuriozalnie, oznaczałoby, iż Daniel S. powinien uważać się za psa, skoro ktoś w ten sposób wyrażający się, nazywający go tak wprost, nie zostaje uznany za obrażającego go. Nic więc dziwnego, że nie godzi się na powyższe, i zaskarża umorzenie. I dopiero tu, w sądzie, przyznano mu rację. Kilka cytatów z sędziego prowadzącego sprawę:
Sędzia Paweł Tatarczak zauważył: "(...) idąc tropem myślowym biegłej, można by uznać, iż inne słowa kierowane często wobec funkcjonariuszy Policji (ch...j, kur...a) poprzez ich powszechne stosowanie, ewolucję języka, także rzekomo utraciły walor poniżający, gdy są kierowane ad personam". I dalej: " Co więcej, podzielenie stanowiska prokuratora oznaczałoby prawnokarne przyzwolenie na formułowanie określenia "Zamknij się, psie" do innych funkcjonariuszy publicznych, np. sędziów czy prokuratorów".
I co z tego? Sprawa wróciła do wspomnianej wyżej prokuratorki, która sprawę umorzyła ponownie. Co oznacza wyczerpanie w tej sytuacji drogi sądowej, a Danielowi S. pozostaje tylko prywatny akt oskarżenia. 

Bardzo ciekawe, a przy tym jeszcze bardziej niejednoznaczne (policjant się przesłyszał? wszyscy sprzysięgli się przeciwko niemu i potwierdzili słowa, które z jego ust nie padły? alkomat kłamał?) są wyjaśnienia i komentarz samego asesora Łukasza M.:
Nie jestem w stanie podważyć tego, co jest w aktach. Stoję na stanowisku, że ja takich słów nie wypowiedziałem. Całe zdarzenie było dynamiczne. Kilka osób krwawiło. Trzy dni po wszystkim przyjechałem specjalnie z Poznania i przeprosiłem pana Daniela. Funkcjonariusze z Poznania mogą potwierdzić, że zawsze miałem szacunek dla policji.
Ja mimo wszystko jednak obstawiam, że po prostu wprowadził się, mniej lub bardziej świadomie, w stan całkowitego upojenia alkoholowego, w którym będąc naobrażał ludzi (ciekawe ilu jeszcze poza Danielem S.), a teraz z pomocą koleżanki po fachu, jak na razie skutecznie, stara się uniknąć odpowiedzialności za powyższe. Mam nadzieję, że trafiła przysłowiowa kosa na kamień, i mu się to nie uda, a Daniel S. nie odpuści i wniesie prywatny akt oskarżenia.

Zastanawia mnie, czy równie gładko, jak dotychczas w prokuraturze, sam asesor wywinie się w kwestii postępowania dyscyplinarnego, jakie powinno być przeciwko niemu wszczęte. Ustawa o Prokuraturze mówi wyraźnie:  
Art. 66.
1. Prokurator odpowiada dyscyplinarnie za przewinienia służbowe, w tym za oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa i uchybienia godności urzędu prokuratorskiego.
1a. Prokurator odpowiada dyscyplinarnie także za swoje postępowanie przed objęciem stanowiska, jeżeli uchybił godności piastowanego wówczas urzędu państwowego lub okazał się niegodnym urzędu prokuratorskiego.
Na szczęście nie brakuje w tej sprawie, z zewnątrz co prawda, ale głosów rozsądku. Dr Adam Bodnar, Helsińska Fundacja Praw Człowieka:
Jak najszybciej powinno być przeprowadzone postępowanie dyscyplinarne wobec asesora. Jeżeli ktoś, kto na co dzień współpracuje z policjantami, demonstruje do nich taki właśnie stosunek, to pytanie, czy należy mu się nominacja prokuratorska? Sama próba legitymowania przechodniów zakrawa na nadużycie władzy. Nie widzę żadnych powodów, dla których postępowanie dyscyplinarne miałoby czekać do zakończenia śledztwa.
Pełnomocnik Daniela S. mówi, że jego klientowi zależy na elementarnej sprawiedliwości i poszanowaniu godności funkcjonariusza publicznego. Słusznie. A ja powiem - zależy mi na tym, żeby ludzie, którzy z racji piastowanego stanowiska, wykonywanej pracy powinni prezentować pewien poziom jako odpowiedzialni za przestrzeganie prawa i porządku, a w wypadku prokuratora - także ściganie przestępstw i naruszeń prawa - nauczyli się, że znajomość prawa i możliwość działania np. właśnie jako prokurator nie oznacza wyjęcia takiej osoby spod prawa i bycia świętą krową, która robi, co jej się podoba, po czym nie ponosi konsekwencji tego, co zrobiła. 

(cytaty i źródło - tutaj)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Nadmuchana wojna podjazdowa przeciwko Julianowi Assange i WikiLeaks

Wszyscy o WikiLeaks i Julianie Assange'u piszą - to co, ja mam być gorszy? :) 

Każdy wie, o co chodzi. Witryna WikiLeaks istnieje od dość dawna. Cytując Wikipedię - jest to witryna internetowa działająca w oparciu o zmodyfikowaną wersję oprogramowania MediaWiki, umożliwiająca publikowanie w sposób anonimowy dokumentów (często tajnych) rządowych i korporacyjnych przez informatorów chcących zasygnalizować działania niezgodne z prawem (tzw. whistleblowers). Co ją wyróżnia? Jej operatorzy tej witryny twierdzą, iż niemożliwe jest wyśledzenie, skąd pochodzą wpisy, w związku z czym ich autorzy nie ponoszą ryzyka związanego z ujawnianiem takich informacji. 

Co się stało, że serwis stał się bardziej popularny, a de facto nie schodzi (albo rzadko schodzi) z czołówek gazet? Poza od początku dyskusyjną według niektórych legalnością serwisu jako takiego, szerzej znany zrobił się, gdy w połowie bieżącego roku pojawiły się, kolejno: 
  • wojskowe dokumenty dotyczące wojny w Afganistanie - okres od stycznia 2004 do grudnia 2009 roku (przeszło 70 000)
  • wojskowe dokumenty dotyczące wojny w Iraku (prawie 400 000)
28.11.2010 WikiLeaks rozpoczęła publikację przeszło 250 000 depesz dyplomatycznych z amerykańskich ambasad na całym świecie. Po publikacji strona WikiLeaks została zablokowana za pomocą rozproszonego ataku typu DoS (ang. denial of service). W odpowiedzi WikiLeaks rozpoczęły masowe tworzenie serwerów lustrzanych. Wybuchła medialna bomba - okazało się, że szeregowy analityk, niejaki Bradley Manning, bez większych problemów zgrał blisko ćwierć miliona depesz dyplomacji amerykańskiej i przekazał właśnie do serwisu WikiLeaks, który to skwapliwie je opublikował. Swoją drogą - pomysłowe, wynosić takie dane na płytach... w pudełkach z okładką albumów równie popularnej co sama afera Lady Gagi. 

Sam Manning siedzi w więzieniu - tak, w jego wypadku można mówić o upublicznieniu tajnych dokumentów, których upubliczniać, jako wojskowy, nie miał prawa, co sformułowano jako zarzut ujawnienia nieautoryzowanych informacji dotyczących obrony narodowej - i czeka na proces. Grożą mu, bagatela... 52 lata więzienia. Znając władzę, która od zawsze - bez względu na barwy i szerokość geograficzną - lubowała się w procesach pokazowych, jego sytuacja nie jest zbyt ciekawa. Co ciekawe... wsypał go, wydając, kolega, również analityk wojskowy, który wiedział o przekazaniu danych do WikiLeaks. Nie brakuje mu jednak mocno zorganizowanych obrońców - zbierających fundusze na adwokatów, argumentując, że (co krzyczy banner) ujawnianie przestępstw wojennych przestępstwem nie jest

Ciekawa jest również postać, choć nieciekawa także sytuacja i położenie, założyciela, twórcy i twarzy WikiLeaks - Juliana Assange'a. Lat 39, paszport australijski, rozwiedziony. Bez adresu, bez domu. Jak to sformułował serwis money.pl - żyje samotnie, wędrując po świecie i ujawniając tajne dokumenty. Haker, czego się wcale nie wypiera, znany od lat 90. Założenie serwisu było ryzykowne, ale zdecydowanie ambitne -  Assange wraz z Niemcem Danielem Schmittem chcieli zająć się ujawnianiem tajnych dokumentów oraz ich analizą, kontrolując władzę, patrząc jej na ręce i odkrywają nie zawsze zgodne z prawem sekrety polityków. Okazało się, że inicjatywa i sam Assange mają szerokie grono sympatyków i współpracowników - nikt, w najbardziej złożonej teorii spiskowej nie uwierzy przecież, że facet sam zbiera i wynajduje wszystkie informacje, jakie serwis potem publikował. Co więcej, poza głośnym przypadkiem Manninga, który został aresztowany - wydaje się, że jego informatorzy pozostają na wolności i mają się dobrze. 

Obecnie za Assangem wystawiono międzynarodowy list gończy, uzasadniając konieczność ścigania... ujawnieniem tajemnic państwowych. Zgadza się, ujawnił - ale kto? Assange. A czy on, jak każdy Kowalski, jest zobowiązany do zachowania takich danych, jeśli wpadną mu w ręce, w całkowitej tajemnicy? Nie wydaje mi się. Taki obowiązek, owszem, spoczywa - ale na dyplomatach, wojskowych, urzędnikach państwowych. Assange do żadnej z tych grup się po prostu nie zalicza, więc zarzut absolutnie chybiony.  Żeby pociągnąć kogoś do odpowiedzialności za naruszenie tajemnicy np. państwowej, musi najpierw istnieć po stronie tej osoby obowiązek jej zachowania. Nie ma o tym mowy w tym przypadku.

Nie sposób także zgodzić się z kolejnym z pojawiających się zarzutów - szpiegostwa. Oznaczałoby to, że twórcy portalu sami pozyskiwali i wchodzili w posiadanie, wykradając je, danych, które potem pojawiały się w serwisie. Wykradł je - ale Manning, wojskowy. Assange tylko je upublicznił na stronach www. Cały pomysł serwisu WikiLeaks polega na tym, że nie poszukują oni na własną rękę informacji - ale je publikują, zaś publikują to, co sami otrzymają za pomocą tzw. whistleblowers.

Dalej idąc - ponoć Assange jest... znanym i okrutnym gwałcicielem. Został oskarżony o gwałt przez dwie Brytyjki. Do zajścia miało dojść rzekomo w sierpniu 2010. Nie wnikając w szczegóły - pierwsza z nich... sama Assange'a zaprosiła do Sztokholmu, wyprawiła na jego cześć przyjęcie, po czym doszło do tego, do czego między dorosłymi ludźmi do chodzi. Co więcej - podobno po rzekomej napaści, ofiara... dalsze 7 dni gościła go w domu, nie zgłaszając nic nikomu. Gdzie tu gwałt? Nie wiem. Spójność i jakikolwiek sens postępowania? Tym bardziej. Bardzo podobnie wyglądało w przypadku drugiej z pań, rzekomo pokrzywdzonych. Konkluzja? Co takiego stało się potem, bo to oczywiste, że obydwu paniom tak zmieniło się podejście do Assange'a i nagle poczuły się tak źle potraktowane, choć nic nie wskazywało na to dotychczas i bezpośrednio po zbliżeniach między nimi? Naciągane tak, że aż boli, niewiarygodne do bólu.

Tu nie chodzi o teorie spiskowe. Gołym okiem widać, że USA robią wszystko, aby zdyskredytować tak sam serwis, jak i jego twarz, czyli Assange'a. Zarzuty pod jego adresem - śmieszne i chybione, co dość łatwo powyżej udowodniłem. Podstawa do zablokowania kont serwisu w systemie PayPal - również naciągana  (rzekome złamanie regulaminu) - a z punktu widzenia samego serwisu i jego płynności, wiele to utrudnia. Naciski USA są oczywiste, zaś sam PayPal twierdził, że trwale ograniczył konto Wikileaks z powodu naruszenia regulaminu, który zakłada, że usługi transakcyjne nie mogą być wykorzystywane do zachęcania, promowania, ułatwiania czy instruowania innych do zaangażowania się w nielegalne działania. Oczywiście, środki serwis mógł zbierać w inny sposób - jednakże przelewy za pośrednictwem PayPal są chyba formą najbardziej powszechną, najpopularniejszą, globalną. Także sam serwis przenosi się, fizycznie, z miejsca na miejsce - obecnie baza danych znajduje się w Szwajcarii,  korzystając także z serwerów francuskich, po zaprzestaniu świadczenia usług na rzecz WikiLeaks przez EveryDNS.net (pod pretekstem: ataki hakerskie na portal mogą zaszkodzić należącej do EveryDNS.net infrastrukturze). Serwis usunięty został także z serwerów Amazon.com.

Oczywiście - Stany Zjednoczone mają problem. Jak się kreuje na mocarstwo, a dochodzi do takiej wtopy - to maleje, lecąc na łeb, na szyję, wiarygodność. Pytanie jest podstawowe - jak bezpieczny ma być kraj, skoro szeregowy analityk, facet młodszy nawet ode mnie, po niespełna 3 latach w armii, miał dostęp do wszystkich dosłownie dokumentów, depesz, poufnych danych dyplomatycznych - które w najlepsze sobie kopiował, chowając w pudełkach z okładkami ikonek popu? Dobitnie sytuacja pokazała, że amerykański SIPRNET (Secret Internet Protocol Router Network - Sieć Przesyłowa Tajnych Protokołów Internetowych), którym rząd USA tak się chwalił, jest zupełnie źle skonstruowany i brakuje jakiejkolwiek weryfikacji, kto, na jakiej zasadzie ma dostęp do jakich danych. Okazało się - każdy miał dostęp do wszystkiego. 

Ten aspekt sytuacji mnie po prostu rozczulił, a pokazuje dobre intencje, lub jak kto woli - brak złych intencji - po stronie Assange'a. WikiLeaks jako serwis proponował rządowi USA usunięcie spośród posiadanych przez siebie informacji mogących bezpośrednio komuś zaszkodzić. Co usłyszeli w odpowiedzi? Sztandarowe hasło od czasu 2001 r. - nie negocjujemy z terrorystami. Gdzie tu terroryzm? Ja to pojęcie rozumiem - sprecyzowane żądanie + groźba dokonania czegoś szkodliwego. Ani tu żądania nie widzę, ani specjalnie szkodliwości - bo owszem, dokumenty na pewno wielu osobom zaszkodziły, ale o tyle, że obnażyły pewne poglądy, które niektóre osoby publiczne ukrywały, z którymi się nie afiszowały na zewnątrz, a poza tym obnażyły słabość wspomnianego systemu SIPRNET. 

Pytanie, jakie się nasuwa - ilu jeszcze innych takich Bradleyów Manningów coś wyniosło, komu to sprzedało/podrzuciło, i kiedy to, a także komu, wyjdzie bokiem? I moim zdaniem na tym powinni się skupić rządzący w USA, a nie na ściganiu faceta, który obnażył te błędy i, delikatnie mówiąc, niedociągnięcia. 

Tak, niektórzy przecierali oczy ze zdumienia - to tak wygląda polityka, z innej strony widziana, już nie tak w białych rękawiczkach? Właśnie tak. Serwis WikiLeaks obnażył i ujawnił to, jak wygląda dyplomacja naprawdę. Zupełnie inaczej, niż się wydaje. Obnażył słabość systemu USA, pokazał korupcję w wielu krajach, w tym Rosji, i wiele innych, mniej lub bardziej kompromitujących informacji, w nieciekawym świetle ukazując konkretne osoby, instytucje czy kraje - komentarze o osobach publicznych, relacjach. Czy to jest złe? Czy to jest karalne? Nie. Tak to wygląda - nic nie zostało włożone nikomu w usta, pokazano, co i jak wyglądało. Owszem, wielu jest to nie na rękę, że takie dane i informacje ujrzały światło dzienne - ale gdzie tu jest przestępstwo? Nie ma go. 

Więc skąd ta nagonka? Całość sytuacji, jaką obserwuje teraz świat, to po prostu próba odegrania się na firmie i człowieku, który nie zawahał się upublicznić dane, co do których uznał, że powinny stać się publiczne, odnośnie działań państw i ludzi te państwa reprezentujących, których sami zainteresowani się wstydzą, ale które po prostu zaistniały, miały miejsce. Zero intryg, fałszowania, oszustwa. Opublikowano po prostu rzeczy, które dla wszystkich zainteresowanych, których dotyczyły, nie powinny były nigdy ujrzeć światła dziennego. Ale czy to, że ujrzały, stanowi podstawę do ścigania po całym świecie człowieka i jego firmy?

środa, 15 grudnia 2010

Inspektorzy transportu drogowego pomogą policji

Zaczynając od rzeczy mniej optymistycznych z punktu widzenia kierowców (do których jeszcze się nie zaliczam). Już od Sylwestra, czyli ostatniego dnia b.r. - z pewnością celowo, aby sprawdzić i dać pole do popisu wyposażonym w nowe kompetencje - kto będzie mógł uhonorować kierowcę mandatem? Policjant li tylko? Nic bardziej mylnego. Art. 129a Ustawy prawo o ruchu drogowym, dodany przez tzw. ustawę fotoradarową, umocował w tym zakresie także inspektorów transportu drogowego. 

Kiedy będą mogli oni interweniować? W dwóch przypadkach:
  1. gdy zachodzi podejrzenie prowadzenia auta w stanie nietrzeźwym lub po narkotykach 
  2. gdy prowadzący „rażąco naruszył przepisy ruchu drogowego lub spowodował zagrożenie jego bezpieczeństwa”
Pierwsze sformułowanie - jasne i precyzyjne, są alkomaty i stosowne, znane, formy badania i sprawdzenia obiektywnie czy i na ilu gazach kierowca jechał, i czym się wspomagał. Nieco bardziej enigmatycznie, bardzo delikatnie mówiąc, brzmi drugi przypadek - bo co to jest rażące naruszenie zasad bezpieczeństwa ruchu drogowego? Moim zdaniem - każde zachowanie kierującego, naruszające jakiekolwiek przepisy ruchu drogowego - skoro przepisy te mają zapewnić bezpieczeństwo na drodze.  Oczywiście, kierujący będzie kwestionował uprawnienie inspektora do interwencji np. w sytuacji braku włączenia świateł - zaś inspektor - odwrotnie, żeby usprawiedliwić wydanie mandatu. 
 
Ja rozumiem - trudno by wyczerpująco wskazać wszelkie okoliczności, w jakich interwencja inspektorów miała by być dopuszczalna. A tak, wychodzi na to, że owi inspektorzy ruchu drogowego prawie zrównają się w kompetencjach - w zakresie karania kierowców - z policją. Wydaje mi się, iż nie po to wprowadza się takie kompetencje, aby nie były wykorzystywane - więc jestem gotów się założyć, że na górze będzie zawsze inspektor, i sądy będą przyznawały racje zupełnie autonomicznym odczuciom co do stopnia zagrożenia, jakie kierować będą danym inspektorem, uznając: skoro mandat wystawił, to naruszenie było rażące. 
 
Czy taka dowolność jest słuszna? Kto miałby zweryfikować, czy inspektor słusznie ocenił daną konkretną sytuację, czy miał prawo do interwencji i wystawienia mandatu?

Kierowco! Uważaj! W Sylwestra, poza czającymi się w krzakach policjantami, czaić się już tam będą mogli inspektorzy transportu drogowego. I nie musisz być TIRem, aby im podpaść...

>>>

Wiadomość pozytywna - uproszczenie w zakresie rozliczeń podatkowych odnośnie kwestii odliczania od podatku wydatków poniesionych na internet. Od początku 2011 do skorzystania z ulgi internetowej od przyszłego roku wystarczy dowód wpłaty. Niestety, oznacza to w praktyce - AD 2010 rozliczamy po staremu, gromadząc jeszcze faktury. Za sam rok 2011 wystarczy archiwizować dowody wpłat. 

Drugie udogodnienie - z ustawy znika zapis wskazujący, że ulga dotyczy wydatków z tytułu użytkowania sieci w lokalu będącym miejscem zamieszkania. Czyli - odliczyć będzie można także wydatki poniesione na internet mobilny (notebooki), coraz bardziej popularny. 

Jakie warunki musi spełniać dokument stwierdzający poniesienie wydatków:
  • dane identyfikujące kupującego (nabywcę usługi)
  • dane identyfikujące sprzedającego (operatora)
  • rodzaj zakupionej usługi (dostęp do sieci)
  • kwotę zapłaty.
Oczywiście, dokument musi być wystawiony na (rachunek uregulowany przez) podatnika rozliczającego podatek. 

Co więcej - możliwe od przyszłego roku będzie również rozliczenie wydatków poniesionych także na korzystanie z kawiarenek internetowych. Tu jednak ustawodawca dodał wymóg - taki wydatek musi zostać udokumentowany już fakturą (co ma wskazać na nabywcę usługi).

Bez zmian pozostają obowiązki - na fakturze za internet muszą być dane obydwojga małżonków (o ile rozliczają się razem), i w wypadku dostarczania przez operatora kilku usług (pakiet - np. internet, telewizja, telefon) z faktury winno wynikać jednoznacznie, jaki koszt nabywca ponosi z tytułu samego korzystania z internetu. Utrzymuje się także kwota, do jakiej można dokonać rocznie odliczenia - 760 zł.

czwartek, 9 grudnia 2010

IX Forum Administratorów Danych Osobowych/Administratorów Bezpieczeństwa Informacji - Nowelizacja 2010 Ustawy o ochronie danych osobowych (3)

Z lekkim poślizgiem - sporo pracy, sam na froncie w pracy...

Wystąpienie jako nowy rodzaj kompetencji Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych - dr Grzegorz Sibiga (INP PAN)
Na wstępie wystąpienia autor odniósł się do wypowiedzi przedmówców. W kontekście prelekcji adw. Xawerego Konarskiego wskazał, iż w jego mniemaniu, po zmianach UoODO, ocena wniosku o udostępnienie (fakultatywne) danych osobowych wymaga zobiektywizowania. Uznał, iż przesłanka prawnie usprawiedliwionego celu (art. 23 ust. 1 pkt 2 UoODO) nie obliguje jednoznacznie ADO/ABI do udostępnienia danych wnioskodawcy. Odnosząc się do referatu dr. Jana Byrskiego - zwrócił uwagę, iż odwołanie zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczy celu, w jakim zgoda została pierwotnie udzielona, a nie np. sytuacji usunięcia danych - ponieważ na podstawie przepisów prawa lub wykonania umowy (udowodnienia, iż była zawarta) mogą być przetwarzane nadal do zidentyfikowania użytkownika, w celu pozostawienia w bazie danych śladu po tym, że dany użytkownik kiedyś daną zgodę wyraził, po czym ją odwołał. Zatem przetwarzanie dalsze - pomimo wycofania zgody - w takiej sytuacji wydaje się być zasadnym.

Przytaczając kompetencje GIODO (wystąpienie na mocy art. 19a ust. 1 UoODO, wystąpienie do podmiotu posiadającego inicjatywę ustawodawczą na mocy art. 19a ust. 2 UoODO), dokonał podziału ich na dwie grupy. Pierwsza - kompetencje przysługujące GIODO w dotychczasowej ustawie - czyli:
  1. wydawanie decyzji administracyjnych - nakazów przywrócenia stanu zgodnego z prawem
  2. zawiadomienie organów ścigania o popełnieniu przestępstwa przeciwko ochronie danych osobowych
  3. żądanie wszczęcia wobec pracownika postępowania dyscyplinarnego lub innego przewidzianego prawem postępowania w przypadku dopuszczenia do uchybień w ochronie danych osobowych
Ustawa w brzmieniu znowelizowanym przyznaje GIODO dalsze kompetencje, także w sferze egzekucji (grzywna w celu przymuszenia):
  1. egzekucja obowiązków określonych w nakazach
  2. wystąpienie
Istotnym jest stwierdzenie, że wszystkie powyżej wymienione - poza ostatnią - kompetencje odnoszą się de facto do działania już w sytuacji dokonania naruszenia prawa. Zmiana wydaje się słuszna - GIODO, poza interwencjami w takich sytuacjach, będzie poza kontrolą mógł działać także celowościowo. Instytucja uregulowana bowiem w nowym art. 19a UoODO to instytucja nowa i inna od dotychczasowych wystąpień GIODO, który dotychczas mógł występować jedynie w przypadkach naruszenia prawa, zaś po wejściu w życie nowelizacji - będzie mógł występować także z postulatami udoskonalania prawnych regulacji z zakresu ochrony danych osobowych. Przepis art. 19a ust. 1 UoODO nawiązuje wprost do art. 12 pkt 6 tejże ustawy - wskazującego wprost nową, opisaną wyżej rolę GIODO - inicjowania i podejmowania przedsięwzięć w zakresie doskonalenia ochrony danych osobowych.  

Co to zmienia z praktycznego punktu widzenia? W jeszcze obowiązującym stanie prawnym, wystąpienia GIODO w ramach jego obecnych kompetencji miały charakter czysto indywidualny, odnosiły się do konkretnych sytuacji. Wprowadzało to swego rodzaju stan niepewności - podmiot otrzymywał wytyczne, które jednocześnie nie miały mocy sprawczej: nie była to decyzja. 
Zmiana, rozszerzenie kompetencji GIODO, jest pójściem w stronę uprawnień, jakie posiada Rzecznik Praw Obywatelskich (analogicznie u Rzecznika Praw Dziecka czy Rzecznika Praw Ubezpieczonych), który poza możliwością podejmowania działań w danej sprawie, może także dokonywać wystąpień generalnych - niezwiązanych z konkretną sprawą, sytuacją, ale z zaobserwowanym lub zasygnalizowanym mu problemem w skali regionu lub kraju. Jako przykład wskazał prelegent wystąpienie RPO o zestawienie zgonów dzieci podczas zajęć wychowania fizycznego w szkołach - nie sugerując zaniedbań czy uchybień, ale zauważając problem, zagadnienie o charakterze ogólnym. Zwiększa to możliwość działania GIODO - z roli kontrolującego w konkretnych wypadkach nadużyć, do rozpatrywania także problemów w skali makro. Jednocześnie - wystąpienie, rodząc po stronie odbiorcy obowiązek zajęcia stanowiska, ustosunkowania się, nie rodzi po jego stronie obowiązku konkretnego działania. 

Prelegent wskazał także, iż wystąpienie w sprawie zapewnienia skutecznej ochrony danych osobowych:
  • nie stanowi środka kontroli, a formę pokontrolnego sprawdzenia praktyki kontrolowanego po kontroli
  • nie jest środkiem przywracania stanu zgodnego z prawem - do tego służy nakaz administracyjny GIODO
  • nie może podlegać egzekucji - podlegają jej tylko obowiązki wynikające z decyzji GIODO
Wskazał także na główne cechy charakteryzujące wystąpienie GIODO po nowelizacji:
  • uniwersalny środek zapewniania ochrony danych osobowych - duża rola  dobrych praktyk i wskazywania ich w wystąpieniu jako formy rozwiązania
  • wystąpienie jest zindywidualizowane, ale dotyczyć może także kwestii generalnej
  • niezależność wystąpienia od samej kontroli - może (nie musi) wystąpić przed, ale i po niej, jako forma zwrócenia uwagi, stwierdzenia wniosków po szeregu kontroli
  • odbiorcą, adresatem kontroli może być każdy podmiot - nie tylko przetwarzający bezpośrednio dane, ale także mający na takie przetwarzanie wpływ
Prelegent zasugerował, iż nowy rodzaj wystąpień może być bardzo efektywnym środkiem współpracy pomiędzy GIODO a podmiotami - w sytuacji, gdy dochodzi do wystąpienia GIODO, zaś podmiot przedstawia GIODO swoją odpowiedź na wystąpienie wraz z wnioskami. 
Kończąc swoje wystąpienie - zwrócił także uwagę na problematyczną kwestię interpretacji art. 19a znowelizowanej UoODO, zarówno ze strony podmiotów, jak i GIODO - odnośnie tego, w jakich sprawach i do czego wystąpienia mogą być stosowane. Chodziło o sytuacje, gdy w podobnym stanie faktycznym odnośnie dwóch podmiotów jeden z nich otrzymuje wystąpienie GIODO, drugi zaś - decyzję - w braku precyzyjnego określenia, do jakiego momentu GIODO może kierować jedynie wystąpienia (sugestie), a w którym momencie musi sięgać po, wiążącą przecież odbiorcę, decyzję. 

Kompetencje egzekucyjne GIODO oraz postępowanie egzekucyjne prowadzone przez organy ochrony danych osobowych - dr Piotr Przybysz (WPiA UW)

Na początku prelegent zwrócił uwagę, iż w dotychczasowym stanie prawnym, GIODO wydawał decyzję administracyjną, nakładającą na podmiot pewien obowiązek - zatem powinna istnieć możliwość egzekwowania jej wykonania w braku podporządkowania się jej treści przez podmiot. Niestety, GIODO w postępowaniu egzekucyjnym w administracji nie mógł występować w żadnym charakterze. Wynikało to z dotychczasowego brzmienia art. 2 par. 1 ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji (dalej - UoPEwA), ponieważ GIODO nie został wymieniony w punkcie 10 tego przepisu. Powodowało to sytuację, w której obowiązki, nałożone decyzjami administracyjnymi GIODO nie podlegały de facto egzekucji administracyjnej. Z uwagi na to, GIODO nie wszczynał nawet postępowań egzekucyjnych, zaś Biuro GIODO stało na stanowisku, iż GIODO nie jest do tego upoważniony. Zmieniła to nowelizacja, dodając punkt 12, wprost wskazujący na GIODO. 

Dotychczasowa interpretacja art. 20 par. 2 UoPEwA wskazywała, iż jest to przepis stosowany w sytuacjach nadzwyczajnych (np. strażak, dowodzący akcją ratowniczą podczas pożaru, wydaje decyzję odnośnie usunięcia samochodu tarasującego drogę pożarową) - stąd trudno zrozumieć, czemu akurat w tym miejscu wpisany został GIODO, a nie w par. 1 tego przepisu (wskazującego na podmioty posiadające kompetencje egzekucyjne w zwykłych sytuacjach), gdzie umieszczenie go byłoby o wiele bardziej celowe. Przepis art. 20 par. 2 UoPEwA odsyła także do innych, poza tą ustawą przepisów. 

Prelegent wskazał także, jakie składniki konieczne winna zawierać decyzja GIODO w przedmiocie nakazania przywrócenia stanu zgodnego z prawem - mianowicie: co powinno się zrobić, a od czego się powstrzymać - jasno, precyzyjnie, bez niepewności odnośnie sposobu i rodzaju powinnego zachowania. 

Zwrócił także uwagę na orzeczenie WSA w Warszawie z 03.06.2004, wydane w sprawie II SA/Wa 225/04 (niepubl.) - uznając, iż GIODO posiada kompetencje do wystawienia tytułu wykonawczego i skierowania go do egzekucji. Przy tej okazji zwrócił uwagę na swego rodzaju dwojaką rolę GIODO - który w postępowaniu egzekucyjnym w administracji jest jednocześnie:
  1. wierzycielem - jako organ administracji
  2. organem egzekucyjnym - od momentu doręczenia z urzędu dłużnikowi odpisu tytułu wykonawczego z pouczeniem o możliwości złożenia zarzutów
Istotne jest sprecyzowanie, jakie - w takiej sytuacji - na GIODO ciążą obowiązki względem wierzyciela w toku postępowania egzekucyjnego w administracji:
  1. upomnienie
  2. wystawienie tytułu wykonawczego - obowiązkowe wskazanie adresatowi, że ciąży na nim obowiązek, który ma wykonać w terminie 7 dni; tytuł wykonawczy - żadna decyzja z pieczątką klauzuli; wyraźnie wskazana treść obowiązku literalnie tak, jak w decyzji (bez zmian czy uszczegółowień)
  3. skierowanie wystawionego tytułu egzekucyjnego do egzekucji.
Zgodnie z art. 117 UoPEwA, przy egzekucji tytułów wykonawczych GIODO można stosować tylko środki dopuszczalne przy egzekucji świadczeń niepieniężnych. Możliwe jest sformułowanie obowiązku w stosunku do dłużnika jedynie ustnie, bez doręczania czegokolwiek na piśmie - co z punktu widzenia dłużnika jest niekorzystne, a wręcz można powiedzieć, że naruszające Konstytucję RP (obowiązek może być bardzo złożony i skomplikowany - zatem na jakiej podstawie pozbawić adresata możliwości zapoznania się z nim na piśmie, na spokojnie?), jako że KPA dopuszcza wydawanie decyzji ustnych, ale jedynie w sprawach prostych.

Interesująco przedstawia się kwestia środków egzekucyjnych, jakimi dysponuje GIODO - bowiem przy egzekucji jego decyzji odpada możliwość stosowania grzywny w celu przymuszenia oraz odebrania (...) - bo i czego, i w jaki sposób? Nie pasuje jakby także grzywna w celu przymuszenia - zgodnie z art. 20 par. 2 UoPEwA - jednak jest dopuszczalna. Nakładana jest ona w drodze decyzji administracyjnej, i to nie tylko na podmiot, ale także na tego, kto jest zobowiązany do czuwania nad wykonaniem obowiązków, których decyzja dotyczy. Osobną kwestią pozostaje sprawa adekwatności stawek grzywny - wskazanych w art. 120 UoPEwA - szczególnie w wypadku karania podmiotów prowadzących działalność na szeroką skalę, wielkich spółek. Może się bowiem okazać, że kwoty będą zbyt niskie i groźba konieczności ich uregulowania nie będzie stanowiła żadnej dolegliwości dla takiego podmiotu, co przecież jest głównym celem, który ma zmobilizować do zmiany postępowania. 

Dalszym środkiem egzekucyjnym jest wykonanie zastępcze czyli możliwość zlecenia innej osobie wykonania zobowiązania podmiotu, na koszt podmiotu. Możliwe jest zobowiązanie podmiotu z góry do wpłacenia zaliczki na poczet kosztów wykonania zastępczego, a także do dostarczenia posiadanej przez podmiot dokumentacji. I wreszcie ostatni środek - przymus bezpośredni, stosowany jako ostateczność, gdy pozostałe środki egzekucyjne zawodzą. Ważne jest sformułowanie określone w przepisie, mówiące o bezpośrednio skutecznych środkach - co jest ważne z punktu widzenia efektu końcowego.