poniedziałek, 11 października 2010

Asystenci sędziów - kiedyś miało to sens

Gazeta Prawna dokonała dzisiaj odkrycia co najmniej na miarę kolumbowego odkrycia Ameryki (na marginesie - każdy wie, że Amerykę kto inny odkrył, jednak przyjęło się przypisywanie tego Kolumbowi) - mianowicie tego, iż w sądach brakuje asystentów sędziów (notabene, skąd pomysł w nagłówku na sformułowanie pomocników?)

Nie wchodząc w szczegóły - graficznie przedstawiono wymagania, jakie musi spełnić potencjalny kandydat na takiegoż asystenta sędziego tutaj. Co w nim uderza? Absurdalność. Na pierwszy rzut oka. Czy znacie jakiegoś aplikanta radcowskiego, adwokackiego, prokuratorskiego, sądowego czy notarialnego, który zasuwa na aplikacji, płacąc za nią jak za zboże (płacenie nie dotyczy 3 i 4), albo czy znacie jakiegokolwiek dumnego absolwenta studiów prawniczych, który nosi się z zamiarem rozpoczęcia którejkolwiek z w/w aplikacji... aby zostać asystentem sędziego?

Myślę, że nie. A nawet - na pewno nie. Dlaczego? Ponieważ - na mój gust - stanowisko takie jak asystent sędziego ma zastosowanie i rację bytu jedynie wtedy, gdy jest to furtka i rozwiązanie dla osób, które posiadają wymagane wykształcenie prawnicze (co oczywiste), i nic więcej, a chciały by pracować w zawodzie, nie posiadając dalszych uprawnień, których zdobycie jest konieczne dla samodzielnej pracy czy to w sądownictwie, prokuraturze czy też w którymkolwiek z prawniczych wolnych zawodów. Dlaczego? Skoro pensja asystenta sędziego oscyluje zapewne ok. 2000 zł, to czy zdecyduje się na taką pracę ktokolwiek, kto może sięgnąć po więcej - jako sędzia, prokurator, rejent, członek korporacji?

Taki stan rzeczy jest zrozumiały. Mniejsze uprawnienia - bo tylko studia - i w związku z tym stosunkowo niskie zarobki... żeby nie powiedzieć, że zbliżone na dzień dobry dostaje człowiek bez wykształcenia prawniczego, nawet jakiegokolwiek wyższego, gdy najmie się do pracy chociażby w sieci Biedronka - przykład o tyle dobry, że Biedronek w Polsce na każdym kroku pełno, i każdy na własne oczy pewnie widział, jak na kasach wiszą sobie ogłoszenia zachęcające do podjęcia w tejże firmie pracy, ze wskazanymi dużymi literami początkowymi zarobkami (plus listą bonusów - socjal, paczki, itp.). Ja jednak będę obstawał - asystent sędziego zajmuje się chyba materią wymagającą większej wiedzy niż, niczego nie ujmując, kasjerki czy pracownicy Biedronki? Nie postuluję zatem, aby pracownikom tej firmy obniżać pensje, ale może by tak zapłacić asystentom więcej?

Tak. Tylko że funkcja asystenta sędziego miała sens do momentu, gdy wymogi stawiane takiemuż kandydatowi nie były takie jak w tekście linkowanym na górze (i na obrazku linkowanym tuż obok), ale jak to miało miejsce do początku 2009 r. Wtedy - było to rozwiązanie. Dyplom z prawa w kieszeni, brak środków/chęci/ambicji na aplikację - poszukam pracy jako asystent sędziego w sądzie. 2000 zł - trudno, i tak więcej niż w kancelarii na aplikacji, musi wystarczyć. A przecież wówczas była opcja - po kilku latach pracy można było podchodzić do egzaminu sędziowskiego. Jest perspektywa, jest sens. Wiem - bo sam tak kombinowałem od połowy studiów. 

I co? Jak zwykle - nic. W moim wypadku - na 2 miesiące przed obroną wybitne umysły działające w ramach MS zmieniły przepisy, które obostrzyły wymagania, jakie spełniać muszą kandydaci na asystentów do formy wskazanej na początku niniejszego tekstu. I sytuacja dzięki temu wygląda dzisiaj, jak wygląda. A wygląda mniej więcej tak:
  1. Absolwenci prawa, nie wybierający się na aplikację (nie wnikając w przyczyny) poza otwarciem działalności pt. doradztwo prawne (bez, generalnie, możliwości reprezentowania w sądach - numer na stałe zlecenie przechodzi coraz rzadziej, czy to uwagi na czujność sądu, czy po prostu drugiej strony) nie może nic w zawodzie. 
  2. Sędziowie w sądach rejonowych, które chyba jednak najwięcej spraw załatwiają, narzekają - nie wnikając w ich częste lenistwo (nie można uogólniać - nie jest to wszakże reguła, choć częste zjawisko) - na brak pomocy i to, iż w zaistniałej sytuacji, zamiast czytać akta i zastanawiać się nad sprawami trudnymi merytorycznie - spędzają czas bezmyślnie hurtowo: wystawiając nakazy zapłaty w postępowaniu nakazowym, pisząc protokoły otwarcia i ogłoszenia testamentów albo postanowienia spadkowe, sporządzając postanowienia o nakazaniu wyjawienia majątku czy z tezami dla biegłych,  i inne równie ambitne i wymagające straszliwej wiedzy czynności. Czynności, które bez problemu średnio rozgarnięty człowiek, nawet nowy, po krótkim wytłumaczeniu, pokazaniu wzorku wykonał by bez większego problemu.
  3. W tych samych sądach rejonowych jest czasami 1, a czasami i więcej.wolnych etatów dla asystentów. Kółeczko się zamyka. Miejsce jest, pieniądze są - tylko chętnych nie ma, bo ludzie nie po to zarywają po 2-3 lata z życia w ramach aplikacji, żeby siedzieć w sądzie jako pomagier sędziego za 2000 zł, i takie ofert pracy po prostu olewają. To znaczy - chętni są, ale zgodnie z aktualnymi przepisami, nie spełniają wymogów formalnych, więc nic z tego. Za to czasami zaradni prezesowie sądów kombinują, i zatrudniają ludzi na etatach o wymyślnych nazwach w stylu p.o. asystenta sędziego (sic!), za stosunkowo obniżone wynagrodzenie... 
Po co to było? Co to komu dało? Sądownictwu - nic. Chyba poza tym tylko, że w obecnym stanie rzeczy w sądownictwie istnieją stanowiska, których jest wiele wolnych w skali kraju, a na które nie ma chętnych... Tzn. są, ale ich nie ma - bo nie są dość dobrzy. A właściwie to są dość dobrzy, ale z przepisów wynika, że nie są. Skomplikowane, prawda? 

Ale jest w tym logika. Skoro pozakręcało się i pozmieniało całość aplikacji sądowej, łącząc ją na początkowym etapie w ramach tzw. aplikacji ogólnej z aplikacją prokuratorską - a wiadomo, że nie wszyscy ludzie po tym roku aplikacji ogólnej dostaną się dalej (łatwo policzyć - na ogólną dostaje się 300 osób, z czego potem na sądową... 30; ileś tam na prokuratorską - a reszta?) - to gdzieś trzeba upchnąć tych wszystkich, którzy ogólną skończą w Krakowie, i nie dostaną się dalej. Tym sposobem dochodzimy do wyjaśnienia, skąd to wygląda tak, jak wygląda z asystentami. 

Czy absolwenci pierwszego, historycznego (...) rocznika KSSiP zapełnią luki na etatach asystentów sędziów? Szczerze wątpię. Niektórzy pewnie tak. Ale najpewniej i tak pozostaną stanowiska wolne, na które nie będzie miał kto przyjść. Poza tym, w ramach przepisów aktualnych, przecież każdy aspirujący do stanowiska sędziowskiego będzie musiał w mozolnej drodze ku temuż stanowisku poszczycić się właśnie byciem albo asystentem sędziego, albo referendarzem. Świetnie. Ale co to jest 30 osób co roku na skalę kraju? Chyba sądów rejonowych z wolnymi etatami dla asystentów sędziów jest więcej? 

Co to da? Tyle, że bycie asystentem zostanie zmarginalizowane zupełnie - nikt się z samych asystentów, zapatrzonych w cel pt. nominacja sędziowska, nie będzie przejmował tym zajęciem i traktował je nie inaczej niż jako zło konieczne, krok który trzeba przejść. Ciągła rotacja, ciągle nowe twarze, z których każdemu nowemu jakiś sędzia (no bo kto?) będzie musiał wytłumaczyć, co i jak robić, jak napisać... O ile dzisiaj już tak jest - jak ktoś zostaje asystentem, to przejściowo, szukając czegoś lepszego (a nawet jak nie, to jak zobaczy, ile za to płacą, a ile trzeba robić - szybko nabiera przekonania, że należy rozejrzeć się za sensowniejszą i lepiej płatną pracą) - to przyszłość tych stanowisk rysuje się tylko gorzej. Rekord, gdy ja w sądownictwie pracowałem, to była osoba, która pracowała niecałe 2 m-ce. 

Totalny bezsens. Zamiast wykorzystać stanowiska asystentów jako alternatywę dla osób po studiach prawniczych, które nie zdecydowały się z wyboru na aplikację, i postarać się, aby wynagrodzenie oraz warunki pracy zachęcały do pozostania na stanowisku, trwałej współpracy z sędziami, która mogła by się poprawiać, dopracowywać i być naprawdę efektowna - MS poszło w kierunku czegoś, co skutkować będzie wieczną rotacją na stanowiskach asystenckich. O ile znajdą się na nie chętni.

Z drugiej strony - biorąc pod uwagę to, jak MS próbuje zrobić w konia absolwentów aplikacji sądowej starego typu (którzy jeszcze kilka lat wstecz dawno by byli asesorami, a może i sędziami) - wydłużając im znowu okres wymaganego stażu na stanowiskach asystentów i referendarzy, a przede wszystkim różnicując wymagany okres pracy na tych stanowiskach pomiędzy aplikantami starej i nowej aplikacji - to sytuacja asystentów i tak nie jest chyba najgorsza. Co nie znaczy, że dobra.

0 komentarze:

Prześlij komentarz