wtorek, 29 listopada 2011

Nowe recepty, inne sposoby rozliczania leków - lepsze wrogiem dobrego?

Od połowy 2012 roku, czyli nieco ponad pół roku, zmienić mają się zasady refundacji leków i realizacji recept. NFZ uznał, iż konieczne jest pojawienie się na nich większej ilości danych, dla lepszej kontroli przez fundusz nad wydatkami ponoszonymi na leki. Jak się okazuje - poza tym, że ma to ułatwić życie NFZ, utrudni to najprawdopodobniej życie pacjentom.

Na etapie konsultacji społecznych znajduje się projekt rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie recept lekarskich. Szkoda, że nikt nie przewidział, że już dzisiaj ręczne wypisywanie recept (zdecydowana większość - tylko prywatne centra medyczne np. LuxMed drukują recepty w całości) praktycznie utrudnia prawidłowe ich wystawienie w ramach czasu przewidzianego dla jednego pacjenta - zatem większa ilość informacji po prostu to uniemożliwi. Dojść może zatem do absurdu, gdy lekarz będzie na szybkiego badał pacjenta, aby tylko zdążyć z wypisaniem stosu jego danych do recepty, bez której pacjent nie uzyska potrzebnych leków. 

Na nowych receptach mają znaleźć się dane takie jak:
  • nazwa leku
  • wskazanie wysokości odpłatności w % - 30, 50 lub 100
  • dodatkowe oznaczenie leków - B dla bezpłatnych, R dla wydawanych za opłatą ryczałtową
  • identyfikacja uprawnienia pacjenta do refundacji - 16 kodów zamiast dotychczasowych 5 (inny np. dla kobiety w ciąży małoletniej, inny dla pełnoletniej)
  • kod pocztowy miejsca zamieszkania pacjenta.
Przykład z życia wzięty - nie raz zdarza się, że już dzisiaj lekarze mylą się w nazwach leków, bo producent tę nazwę zmienił. Oznacz to, że pacjent zostaje odesłany z kwitkiem przez farmaceutę w aptece - błędna recepta. Czy też brak naklejki z kodem, albo pieczątki zakładu opieki zdrowotnej, w którym pacjenta przyjął wystawiający receptę lekarz. Wyobraźmy sobie teraz - co stanie się najpewniej niebawem prawem - że lekarz dodatkowo jeszcze będzie musiał śledzić na bieżąco listy refundowanych leków. Dotychczas nie stanowiło to specjalnej trudności - następowało to co 2 miesiące w drodze rozporządzenia; teraz będzie "lepiej" - w drodze zaledwie obwieszczenia. Lek dzisiaj refundowany w całości za 2 miesiące może być w pełni odpłatny. 

Refundacja ma być oznaczona 5 różnymi kodami. Farmaceuci mówią wprost - dzisiaj, gdy lekarze mylą nawet 2 kody, już jest wiele błędnych recept. A dodatkowo, farmaceuta nie będzie miał wg nowych przepisów prawa do skorygowania błędnie wystawionej recepty - np. błędu w kodzie refundacji. Jedyne, co będzie mógł zrobić - to odesłać wściekłego pacjenta z powrotem do lekarza. Jakikolwiek błąd w recepcie będzie oznaczał jej nieważność i zakwestionowanie przez NFZ. 

Naczelna Rada Lekarska zaapelowała do Ministerstwa Zdrowia o zawieszenie prac nad projektem rozporządzenia dotyczącego nowych wzorów recept, do chwili ustalenia wzoru umowy upoważniającej lekarzy i lekarzy dentystów do wystawiania recept na leki refundowane oraz opracowania projektu rozporządzenia umożliwiającego prowadzenie ograniczonej dokumentacji medycznej w celu wystawiania recept pro familia (dla rodziny) i pro auctore (dla osoby). Oburzenie lekarzy ilością obowiązków typowo urzędniczych, niezwiązanych z leczeniem pacjenta jako takim, nie może dziwić - już od początku 2012 r. mają zacząć obowiązywać kary finansowe dla lekarzy za wypisanie recepty nieuzasadnionej względami medycznymi albo niezgodnej z uprawnieniami pacjenta, lub niezgodnej z listą leków refundowanych, pod sankcjami kar umownych i obowiązkiem zwrotu kwoty refundacji przez samego lekarza. 

Ewentualne rozstrzygnięcia sądów raczej nie są tutaj trudne do przewidzenia - szczególnie w świetle dwóch świeżych wyroków Sądu Najwyższego, obydwu z 24.11.2011, w sprawach III CSK 69/11 I CSK 137/11. Obydwie sprawy dotyczyły powództw ze strony spółek prowadzących apteki przeciwko NFZ. Refundacje zostały dokonane, jednak NFZ wszczął kontrolę i dopatrzył się nieprawidłowości, w rezultacie potrącając zakwestionowane refundacje z refundacji należnych aptekom za leki wydane w następnych okresach. Apteki skierowały sprawy do sądu, przegrywając w obydwu instancjach. SN potwierdził, że aptekom nie należy się refundacja za leki wydane na podstawie recept mających braki formalne. 

piątek, 25 listopada 2011

Elektroniczne protokoły - usprawnienie dla stron czy przedłużenie postępowania?

Problem jest spory, wydaje się jednak, że marginalizowany. 

Duża nowelizacja KPC, wprowadzająca elektroniczne dźwiękowe protokołowanie przebiegu rozpraw (art. 157 i nn KPC) miała wiele usprawnić, i nie da się ukryć - w zakresie postępowania w sądach I instancji na pewno tak będzie, przede wszystkim w zakresie szybkości przeprowadzania rozpraw, gdzie nie będzie teoretycznie już sytuacji, gdy nie wystarczająco szybki protokolant nie nadążał za stroną/świadkiem/biegłym, czy nawet za sędzią, mylił się w zapisywaniu treści (z czego dalej wynikał dodatkowy obowiązek prostowania protokołów). Nie będzie jednak wątpliwości - padły słowa takie i takie, a nie inne, bo ktoś się pomylił przy zapisie. 

Należy jednak zauważyć, że postępowanie nie zamyka się na samej tylko rozprawie. Tutaj problem może dotknąć przede wszystkim sędziów II instancji, ale nie tylko - także same strony. Jeśli tylko okaże się, że postępowanie było długotrwałe, rozpraw wiele, a co za tym idzie - wiele godzin protokołów do przesłuchania. Problem dotknie jednak w wypadku takich spraw każdego sędziego - który, przy coraz większym obciążeniu swojego referatu pod względem ilości spraw, z powodu tej właśnie ilości przed zamknięciem rozprawy i wydaniem wyroku stanie przed nie lada zadaniem: przesłuchania ponownie całości nagrań z rozpraw. A oznacza to przecież poświęcenie tej czynności po prostu tyle samo czasu, ile trwa nagranie z rozprawy. Obawiam się, że bardzo często sędzia przesłucha protokoły raz żeby się tylko zapoznać, a żeby wyłapać kluczowe wypowiedzi - kolejny, itp. W zestawieniu z faktem, iż większość jednak z nas jest wzrokowcami i o wiele łatwiej jest wychwycić daną wypowiedź z protokołu papierowego - wydruku treści zeznań, będących skondensowanym przekazem osoby wypowiadającej się przed sądem, podyktowanym przez przewodniczącego - można powiedzieć, że zmiany tylko tę pracę sędziów utrudnią poprzez jej wydłużenie. Terminów ustawowych się nie przeskoczy - jednak z pewnością w efekcie wzrośnie ilość spraw, w których wydanie wyroku będzie odraczane po prostu po to, aby sędzia miał fizyczną możliwość zapoznania się z treścią protokołów rozpraw.  

Art. 158 par. 3 KPC przewiduje możliwość wykonania transkrypcji części protokołu, "jeżeli jest to niezbędne dla zapewnienia prawidłowego orzekania w sprawie" (?), nie wiedzieć czemu umocowując do wydania w tym zakresie odpowiedniego zarządzenia dopiero... prezesa sądu. Wobec powyżej wskazanych wątpliwości - wydaje się, że jeśli miał by się tym zajmować faktycznie prezes sądu, zajęło by to dużo czasu, ponieważ wobec w ten sposób sformułowanego kryterium dopuszczenia transkrypcji, zwracał by się o jej wykonanie pewnie sędzia w co drugiej sprawie. Mimo, że z ustawy wynika, że założeniem było zapisanie tej możliwości jako wyjątku. Jeśli w każdej tego typu sprawie miałby decydować prezes sądu - oczywistym jest, że tylko wydłużyło by to całe postępowanie. 

Pytanie dodatkowe - kto miałby tę transkrypcję wykonać? Protokolant? Kiedy? Pojawia się konieczność zatrudnienia w sądach kolejnych osób, w wypadku dużej skali zapotrzebowania na transkrypcje. I następne - kwestia udostępniania zapisów dźwiękowych, czyli ustawowa "konieczność zapewnienia możliwości zapoznania się z zapisem dźwięku albo obrazu i dźwięku oraz uzyskania z akt sprawy zapisu dźwięku" (art. 158 par. 5 pkt 4 KPC), dwojaka. Bo w tym momencie w każdym komputerze w sekretariacie winna znaleźć się nagrywarka płyt CD celem umożliwienia kopiowania nagrań. A poza tym - w samych sekretariatach czy miejscach przeznaczonych do zapoznawania się przez strony z aktami powinien znaleźć się odpowiedni sprzęt - odtwarzacze - umożliwiające przesłuchanie nagrań z rozpraw. Co wszystko razem oznacza: nowe wydatki. 

Wracając do problemów sądów II instancji - faktem jest, że zazwyczaj rozprawy tych sądów są dość krótkie i w zasadzie tylko w szczególnych sytuacjach (zgodnie z art. 381 KPC). Z następnego artykułu tegoż kodeksu wynika jednak wprost, co jest oczywiste, że sąd II instancji i tak orzeka na podstawie całego materiału dowodowego zgromadzonego w sprawie. Czyli także wszystkich dźwiękowych protokołów. Poza dotychczasowym obowiązkiem przeczytania akt, sądowi dochodzi wówczas odpowiednia ilość godzin czasu potrzebnych na przesłuchanie takich protokołów. I nie da się tej czynności przyspieszyć. 

Reasumując - plusy:
  1. usprawnienie i przyspieszenie rozprawy - korzyść dla stron i uczestników postępowania
  2. zmniejszenie objętości akt sądowych o ilość stron, jakie zajął by protokół (przy założeniu, że nie sporządzi się jego transkrypcji, którą i tak trzeba wówczas wszyć do akt)
Minusy:
  1. znaczne wydłużenie czasu pracy sędziego, który - bez względu na instancję - musi zapoznać się z całością treści protokołów (czyli co najmniej raz przesłuchać wszystkie protokoły; obawiam się, że bardzo często raz żeby się tylko zapoznać, a żeby wyłapać kluczowe wypowiedzi - kolejny, itp.)
  2. konieczność angażowania do podjęcia decyzji w zakresie zarządzenia transkrypcji protokołu do formy pisanej prezesa sądu
  3. zapewnienie pracowników, którzy wykonają transkrypcję protokołu
  4. zapewnienie w sądach odpowiedniego sprzętu - komputerów z nagrywarkami i odtwarzaczy nagrań protokołów dla stron do odsłuchiwania w sądzie
  5. zapewnienie podpisów elektronicznych dla wszystkich protokolantów (z jednoczesnym wyłączeniem możliwości wysłania do protokołowania choćby 1 rozprawy osoby nie posiadającej takiego podpisu)
  6. koszty związane z 3, 4 i 5.
Wskazać należy zatem, że dostosowywanie przepisów procedury do standardów zinformatyzowanego wymiaru sprawiedliwości jest zasadne i celowe. Jednocześnie, przyjęte w KPC rozwiązania zakładają jednostronną korzyść jedynie stron i to tylko w zakresie tempa przebiegu rozpraw (myślę, że z wydawaniem cyfrowych "odpisów" protokołów, czyli wypalaniem płytek CD z plikami protokołów, będzie jeszcze większy problem niż z wydawaniem ich w formie papierowej, szczególnie w kontekście braku [lub problemów] umiejętności obsługi komputera przez dużą część pracowników sądowych, starszej daty). 

Postulat zmian jest słuszny, jednak nie tylko dla komfortu stron podczas rozpraw - skoro jednocześnie proces wydawania orzeczeń może się na skutek tych zmian jedynie wydłużyć z uwagi na większą ilość czasu, jaki sędzia będzie musiał poświęcić na zapoznanie się z elektronicznym (dźwiękowym) protokołem. 

środa, 23 listopada 2011

Dane osobowe przedsiębiorcy - jawne czy nie?

Temat znalazł się sam, przypadkowo, na kanwie rozważań bynajmniej nie tylko teoretycznych w pracy. 

Oczywiście, zdarzają się przypadki, gdy różnej maści przedsiębiorcy skarżą się do wszystkich świętych, wszelkich możliwych urzędów - np. GIODO - na to, że ktoś "śmiał" wykorzystać dane ich działalności w ramach jakieś bazy danych czy wyszukiwarki. O ile jednak dziwić może podstawa prawna (jeden z niewielu chyba pozostałych w mocy generalnie uchylonej przed laty już ustawy Prawo działalności gospodarczej z 19.11.1999 - art. 7a ust. 2) - tak, takie upublicznianie danych osobowych przedsiębiorcy to działanie zgodne z prawem. Mówi on, nie inaczej, że ewidencja działalności gospodarczej jest jawna i dane osobowe w niej zawarte nie podlegają przepisom Ustawy o ochronie danych osobowych. 

W dużym skrócie oznacza to, że publikowanie danych związanych z działalnością gospodarczą jest dopuszczalne, także bez zgody samego przedsiębiorcy (gdy wskaże się wprost, że dane pochodzą z publicznie dostępnego rejestru), także gdy są osobami fizycznymi prowadzącymi działalność gospodarczą. Zbiór danych tego typu nie musi zatem być zgłaszany do GIODO. 

Nie ma w tym nic dziwnego - nie chodzi bowiem o administracyjną kontrolę nad relacjami gospodarczymi, a jasność co do statusu i kondycji danego przedsiębiorcy. Czyli podstawowych informacji, jakimi w zakresie handlu kierują się podmioty, dobierając kontrahentów. Analogicznie wygląda tutaj dostęp do Krajowego Rejestru Sądowego - jawnego. Różne uregulowanie tcyh dwóch kwestii prowadziło by bowiem do sytuacji, gdy możliwość weryfikacji sytuacji kontrahentów-jednoosobowych działalności gospodarczych była by o wiele mniejsza niż w sytuacji podmiotów działających na podstawie KSH. 

Ostatnio jednak nastąpiły zmiany, tylko pozornie kosmetyczne. Z początkiem lipca wspomniany przepis Prawa działalności gospodarczej został uchylony, zaś (po 7-letnim! vacatio legis) wszedł w życie rozdział 3 Ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, czyli art. 23-45, regulujący Centralną Ewidencję i Informację Działalności Gospodarczej, czyli właśnie ewidencję przedsiębiorców prowadzących jednoosobową działalność. Zgodnie z przepisami art. 37 tejże ustawy, dane z CEIDG będą udostępniane i jawne, poza numerem PESEL przedsiębiorcy, jego daty urodzenia oraz adresu zamieszkania (chyba że przedsiębiorca zdecydował się wskazać swój adres zamieszkania jako miejsce wykonywania działalności gospodarczej). 

Ciekawe jest to, że w nowym miejscu (Ustawa o swobodzie działalności gospodarczej) nie ma już zapisu wyłączającego stosowanie Ustawy o ochronie danych osobowych wobec ewidencji działalności gospodarczej. Co oznacza, że wobec uchylenia art. 7a Prawa działalności gospodarczej, mogą pojawić się słuszne zastrzeżenia wobec publicznych baz danych przedsiębiorców, wszelkiej maści katalogów firm - o ile przedsiębiorca sam nie zgłosił do nich tych danych przedsiębiorstwa. W myśl nowych przepisów udostępnienie danych jest zakazane - mimo, że same dane z ewidencji nie podlegają ochronie przysługującej na podstawie przepisów o ochronie danych osobowych. 

W praktyce, największa trudność dotyczy nieuczciwych kontrahentów. Pod dotychczasowym stanem prawnym uzyskanie z właściwego urzędu gminy danych przedsiębiorcy nie stanowiło problemu (stosując art. 43 (4) KC), można było szukać go po numerze PESEL; tak samo złożenie przeciwko niemu powództwa do sądu przy podaniu jego adresu zamieszkania,  i dalej idąc - egzekucji w tym lokalu miejsca zamieszkania. Dzisiaj nie jest to możliwe - nieuczciwego przedsiębiorcy można szukać pod adresem wskazanym jako siedziba przedsiębiorcy; skoro nieuczciwy, to i w zakresie adresu mógł kłamać. 

Problemem jest to, że samo pomachanie przez potencjalnego kontrahenta dokumentami z NIPem, REGONEM czy właśnie wpisem do dawnej EDG może okazać się zbyt mało, aby ocenić jego rzetelność i wiarygodność. Nie raz i nie dwa razy zdarza się, że przedsiębiorca trafia na kontrahenta - papiery w porządku, są zaświadczenia z urzędów - współpraca nawiązana, zapłata, faktura, po czym okazuje się, że kontrahent to przedsiębiorca dawno wyrejestrowany, którego dane ktoś zdobył, i na którego konto działał. I takiej faktury rozliczyć już nie można. A nazywa się to firmanctwo i jest karalne w myśl KKS - w najlepszym wypadku grzywną, w najgorszym - karą pozbawienia wolności. 

poniedziałek, 21 listopada 2011

Nowy Minister Sprawiedliwości

Osobiście nie mam nic do pana Jarosława Gowina. Filozof, z doktoratem, wypowiadający się na tle wielu osób bardzo sensownie. 

Czy jednak w tym kraju, w tzw. rządzie ekspertów, Ministrem Sprawiedliwości nie mógł zostać ktoś... bardziej nadający się na to stanowisko, przede wszystkim - prawnik? 

A może po prostu nikt kompetentny nie chce firmować prac tego rządu? 

środa, 2 listopada 2011

Jak obrazisz bogatego i prestiżowego - zapłacisz więcej niż za obrażanie biednego i zwykłego

O ile co do zasady odpowiedzialności za całe zdarzenie, zgadzam się w zupełności, jednakże uzasadnienie takiej a nie innej zasądzonej kwoty i jej wysokości uważam za kuriozum. 

W poniedziałek 24.10.2011 przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapadł wyrok w sprawie z powództwa  Leszka Czarneckiego i Jolanty Pieńkowskiej-Czarneckiej przeciwko portalom Pudelek i Lansik (formalnie - ich jednemu właścicielowi) o naruszenie dóbr osobistych. Poszło o teksty, w których wyśmiewano fakt, iż powód - jeden z najbogatszych Polaków - wybudował małżonce pałac pod Warszaw; sugerowano, że Pieńkowskiej znudziło się latanie odrzutowcem z posiadłości męża we Francji (jest prezenterką TVN w programie "Dzień dobry TVN"). Autorzy wyśmiewali fakt, iż rzekomo w nowej warszawskiej rezydencji państwa Czarneckich będzie wielka sala balowa - pojawiły się aluzje do nadęcia, życia w przesadnym przepychu. Na marginesie, pojawiły się zarzuty o przesadną zazdrość pani Czarneckiej pod adresem męża, jakoby zabraniała mu latania prywatnym odrzutowcem ze stewardessami. 

Sąd potwierdził naruszenie dóbr osobistych powodów w kilku tekstach oraz zamieszczonych pod nimi komentarzach. Ustalono w postępowaniu dowodowym, że część z informacji - o zazdrości, stewardessach, czy sali balowej - była nieprawdziwa. Sąd przyjął, iż powodowie nie zezwalali pozwanym na upublicznianie takich informacji z ich życia prywatnego - zgoda. Że podważyły one prestiż małżonków - zgoda. Co do wysokości zasądzonej kwoty 200 000 zł - też zgoda, portale nie upadną, natomiast odczują finansowo konsekwencje publikowania takich informacji. 

Jednak gdy doczytałem się w doniesieniach prasowych z ustnych motywach rozstrzygnięcia sformułowania SSO Krystyny Gromek: 
Im wyższy prestiż osób pomówionych, tym wyższa powinna być sankcja ekonomiczna.
to zdziwiłem się dość mocno. Owszem, osobom publicznym, biznesmenom i celebrytom takie teksty na pewno szkodzą, ponieważ szkodzą ich wizerunkowi, co ma dla nich znacznie kluczowe. Ale różnicowanie wysokości zasądzanej z tytułu tego naruszenia kwoty stosownie do rzekomego prestiżu osób, których dobra osobiste zostały naruszone? To tak, jakby uznać, że Czarneccy są znani, bogaci i ważni, więc za ich obrażanie należy się większa kwota niż za obrazę np. mnie niżej podpisanego, czy kogokolwiek czytającego te słowa, bo nie jesteśmy równie znani i majętni jak Czarneccy.