wtorek, 12 października 2010

Niekontrolowana kontrola operacyjna - czyli jak służby posdłuchiwały bezprawnie dziennikarzy

Jakoś do tej pory umknęła mi ta sytuacja, natknąłem się na nią dzisiaj, kupując Gazetę Prawną - nie tyle dla treści, co dla dołączonego doń Kodeksu drogowego... 

Chodzi mianowicie o sytuację, gdy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Centralne Biuro Antykorupcyjne w latach 2005-2007 żądały bilingów dziennikarzy, którzy zajmowali się opracowywaniem materiałów niewygodnych z punktu widzenia rządzącej ówcześnie partii Prawo i Sprawiedliwość. Rewelacje takie wynikają bezpośrednio z notatek, znajdujących się w aktach ABW.

W ten sposób inwigilowano:
  1. Monikę Olejnik (TVN 24 i Radio ZET),
  2. Cezarego Gmyza (Rzeczpospolita),
  3. Bogdana Wróblewskiego (Gazeta Wyborcza),
  4. Macieja Dudę (Rzeczpospolita, Newsweek),
  5. Romana Osicę (RMF),
  6. Marka Balawajdra (RMF),
  7. Piotra Pytlakowskiego (Polityka),
  8. Wojciecha Czuchnowskiego (Gazeta Wyborcza),
  9. Andrzeja Stankiewicza (Newsweek),
  10. Bertolda Kittela (Rzeczpospolita)
- a zatem zarówno dziennikarzy pracujących dla tytułów prasowych, jak i rozgłośni radiowych - w każdym wypadku o zasięgu krajowym, pism powszechnie poczytnych lub też w całym kraju powszechnie słuchanych stacji. 
Przykłady są dobitne. Najczęściej wspomina się osobę Moniki Olejnik - ABW weszła w posiadanie zapisów jej rozmów telefonicznych aż za okres 2 lat. Rozmowami dot. innego dziennikarza, pracującego dla RMF FM, z kolei służby interesować miały się w newralgicznym okresie 6 miesięcy, gdy człowiek ów zajmował się tematem sytuacji dotyczącej lekarza ze szpitala MSWiA, dr. Mirosława G., którego dotyczyły słynne już zarzuty ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, sugerujące, iż zabijał on pacjentów (zarzuty niepotwierdzone do dnia dzisiejszego). W momencie, powszechnie uważanej już za całkowicie propagandową i absolutnie nieudaną, akcję zatrzymania posłanki SLD Barbary Blidy, przeprowadzonej w sposób tak amatorski, że doszło do - do dziś nie wyjaśnionej - śmierci samej Blidy, sprawą tą interesował się Maciej Duda - o którego bilingi z kolei ABW wystąpiło w maju 2007. Również - bez sprecyzowania celu, sygnatury umożliwiającej wskazanie konkretnego postępowania, na potrzeby którego gromadzono informację, a także bez podania okresu, za który bilingi mają zostać udostępnione.  Analogicznie - o bilingi Andrzeja Stankiewicza ABW wystąpiła w lipcu 2007, wskazując jako cel dość enigmatycznie w sprawie przeciekowej w Ministerstwie Rolnictwa - żadnej sygnatury, celu konkretnego nic; ani słowa również o okresie, za jaki miały by zostać ujawnione bilingi.

Cel takich działań? Można się domyślać. Nie ulega wątpliwości - służby dokładnie wiedziały, informacje dotyczących jakich osób uzyskają. Można domniemywać - chodziło o ustalenie źródeł informacji dziennikarzy. Czyli - dotarcie do informacji, których powołane do ich gromadzenia jednostki wyposażone w odpowiednie uprawnienia w sposób zgodny z prawem nie były w stanie, pomimo środków i uprawnień, uzyskać, a jakie uzyskali dziennikarze. Dowód na wybitną nieudolność służb? Też. 

Wszystko na skutek śledztwa, jakie prowadziła Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze - zostało ono jednak umorzone w maju br. w wyniku braku ujawnienia przestępstwa. Na skutek ujawnienia obecnie całości i skali procederu, którego przedmiotem było postępowanie, obecny minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski podjął decyzję o podjęciu umorzonego postępowania na nowo

Postać znana już medialnie, ówczesny szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński, w wypowiedzi dla PAPu zanegował, jakoby urząd, na którego stał czele, podsłuchiwał jakąkolwiek z wymienionych w innych publikacjach osób - co, w jego opinii, potwierdziło wspomniane wyżej orzeczenie prokuratury. Najwyraźniej, jest on bardzo pewny swoich racji - na końcu oświadczenia, w którym negował prowadzenie inwigilacji dziennikarzy, zagroził wprost pozwem wszystkim, którzy publicznie stwierdzą, iż - cytuję - szef CBA Mariusz Kamiński zlecał, nadzorował, a nawet tylko wnioskował o stosowanie podsłuchu wobec wymienionych w publikacji dziennikarzy

Szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych Janusz Krasoń (SLD) deklaruje powołanie (popularne to coraz bardziej ostatnio...) komisji śledczej ds. wyjaśnienia przypadków inwigilacji dziennikarzy. Komisja po raz pierwszy ma się spotkać już w dniu jutrzejszym, zaproszeni do udziału w niej zostali obecni szefowie zarówno CBA, jak i ABW. Komisja zająć ma się również stanowiskiem w tej sprawie pełnomocnika rządu ds. służb specjalnych .

Poseł Konstanty Miodowicz (PO) twierdzi, iż ujawnione przypadki to jedynie przysłowiowy czubek góry lodowej i jedne z wielu innych, jeszcze nie ujawnionych, jakie miały miejsce za czasów rządów PiSu.

Sprawa okazuje się nie być niczym nowym, a samo postępowanie dotyczące jej - ciągnącym się od przeszło roku. Pierwsze śledztwo - dotyczące zarzutu przekroczenia uprawnień przez Ministra Sprawiedliwości w okresie 2005-2007, poprzez polecanie szefowi Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, szefowi Centralnego Biura Antykorupcyjnego, komendantowi głównemu policji i dyrektorowi Centralnego Biura Śledczego, składania wobec określonych osób wniosków o zarządzenie kontroli operacyjnej  bez podstawy prawnej - umorzono pierwszy raz już w lipcu 2009. Osobne - kwestia przekroczenia uprawnień w w/w okresie przez szefa ABW, poprzez wnioskowanie bez podstawy prawnej do Prokuratora Generalnego i sądu o zarządzenie takiej kontroli operacyjnej. Po pierwszym umorzeniu postępowania, Minister Sprawiedliwości stwierdził, iż nie wyjaśniono wszelkich okoliczności, a także nie został zebrany kompletny materiał dowodowy - nakazując wznowienie postępowania, które ponownie zostało umorzone we wspomnianym maju br.

Przepisy postępowania karnego w tych sprawach są dość jasne:
Art. 180 KPK § 1. Osoby obowiązane do zachowania tajemnicy służbowej lub tajemnicy związanej z wykonywaniem zawodu lub funkcji mogą odmówić zeznań co do okoliczności, na które rozciąga się ten obowiązek, chyba że sąd lub prokurator zwolni te osoby od obowiązku zachowania tajemnicy.
(...) 
§ 3. Zwolnienie dziennikarza od obowiązku zachowania tajemnicy nie może dotyczyć danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również identyfikację osób udzielających informacji opublikowanych lub przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych.

Art. 226 KPK W kwestii wykorzystania dokumentów zawierających tajemnicę państwową, służbową lub zawodową, jako dowodów w postępowaniu karnym, stosuje się odpowiednio zakazy i ograniczenia określone w art. 178-181. Jednakże w postępowaniu przygotowawczym o wykorzystaniu, jako dowodów, dokumentów zawierających tajemnicę lekarską decyduje prokurator.
180 KPK mówi wprost - nie można zwolnić dziennikarza, nawet gdyby jakakolwiek służba chciała, z obowiązku zachowania tajemnicy tylko po to, aby ustalić jego źródło informacji!
Analogicznie - regulacja prawa karnego materialnego jasno wskazuje, w jakich sytuacjach dziennikarz ma obowiązek zawiadomić o popełnieniu przestępstw, a mianowicie tylko tych najcięższych, poniżej wymienionych (m.in. zabójstwo, ludobójstwo, zamach na Prezydenta RP):
Art. 240 KK § 1.   Kto, mając wiarygodną wiadomość o karalnym przygotowaniu albo usiłowaniu lub dokonaniu czynu zabronionego określonego w art. 118, 127, 128, 130, 134, 140, 148, 163, 166, 189 lub 252, nie zawiadamia niezwłocznie organu powołanego do ścigania przestępstw, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Tzw. kontrola operacyjne, czyli fachowo - kontrola i utrwalanie rozmów - jest możliwa i dopuszczalna w przepisach polskiej procedury karnej, jednakże w określonych w KPK przypadkach, we wskazanej formie - postanowienie, możliwość jego zaskarżenia (237-242 KPK). Postępowanie, jakie najprawdopodobniej miało miejsce w opisywanych przypadkach, należy nazwać po prostu omijaniem prawa, i stanowi przesłanki zastosowania 231 KK - czyli pociągnięcia funkcjonariusza do odpowiedzialności z tytułu przekroczenia uprawnień, co zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat 3. 
Nie jest to jedynie sucha wykładnia przepisu - znajduje ona również odzwierciedlenie w opinii praktyka, a zarazem autora jednego z komentarzy z zakresu prawa karnego - prof. Piotra Kruszyńskiego:
- Źródła informacji dziennikarskich są szczególnie chronione i nie wolno ich nikomu ujawniać. Od tej tajemnicy sąd może zwolnić jedynie w przypadku najcięższych przestępstw. Można zatem uznać, że billingi rozmów prowadzonych przez dziennikarzy są również objęte taką tajemnicą. W mojej ocenie należałoby do nich zatem zastosować takie same zasady jak w przypadku zwolnienia od tajemnicy dziennikarskiej
Nie neguję tutaj prawa służb do zwracania się, na podstawie stosownych przepisów, o ujawnienie tychże bilingów. Po to mają takie uprawnienia, nadane im przepisami, aby z nich korzystały - ale zgodnie z przepisami prawa, a nie w celu ich obejścia. Dziennikarska tajemnica ma jednak pierwszeństwo - co wskazują powołane wyżej przepisy - i dopiero prawomocne postanowienie może nakazać ujawnienie informacji tą tajemnicą objętych, tylko w określonych przypadkach.

W praktyce - jak owo obchodzenie prawa miało wyglądać? Okazuje się, że już w 2007 r. mówił o tym przed komisją sejmową były szef MSWiA z czasów PiS, Janusz Kaczmarek. Opisał on proceder w ten sposób: skoro przepis mówi, że podsłuch bez zgody sądu może być stosowany na okres do 5 dni - to 5 dni, dzień przerwy, i od nowa. Zgodnie z prawem? Teoretycznie, literalnie - tak. A w praktyce - nie.

Minister Kwiatkowski zapowiedział wprowadzenie zmian w Kodeksie postępowania karnego, mających na celu - jak to ujął - efektywną kontrolę stosowania tzw. technik operacyjnych - projekt stosownej ustawy jest w Sejmie od 31.03.2010, poseł Marek Biernacki (PO) deklaruje, iż nowelizacja ma zostać uchwalona jeszcze w bieżącym miesiącu. 

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP zwróciły się d Rzecznika Praw Obywatelskich w tej sprawie. Rada Press Club Polska zaapelowała do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta o podjęcie działań. Wyjaśnienia sprawy domaga się także Polska Izba Wydawców.

Może to jest moja subiektywna ocena - ale się nią podzielę. Tak, fanem PiSu nie jestem i nigdy nie byłem. W kontekście jednak sytuacji, z jakimi mieliśmy do czynienia, jakich byliśmy świadkami w czasie rządów tej partii właśnie m.in. w latach 2005-2007 - doprowadzenie do śmierci Barbary Blidy w trakcie nieudolnej próby bezpodstawnego jej zatrzymania przez policję; medialne zakucie w kajdanki i aresztowanie dr. Mirosława G., lekarza ze szpitala MSWiA, co do którego ówczesny Minister Sprawiedliwości wydał zaocznie sam (?!?) wyrok przed kamerami, twierdząc, że Ten człowiek nikogo już nie zabije (co sugeruje jednoznacznie - już nie zabije, czyli wcześniej zabił), czego do dziś nikt nie udowodnił, i kilka innych - można przyjąć, iż skoro media bezpośrednio dotarły do choćby dwóch opisanych wyżej porażek i dowodów na nieporadność i lawirowanie na granicy prawa przez ówczesne władze, to przykładów takich działań na innych płaszczyznach było więcej. 

Prawdopodobieństwo zaangażowania i wiedzy akurat tych 10 dziennikarzy w najcięższe przypadki przestępczości przewidzianej przez prawo karne - co było by jedynym usprawiedliwieniem sięgania przez służby do ich bilingów - jest mniej więcej takie, jak to, że Lech Wałęsa znów zostanie wybrany na Prezydenta RP. Żadne.

Podsłuchiwanie dziennikarzy? Naciąganie przepisów o kontroli  operacyjnej? Czemu nie - może nikt nie zauważy, dotrze się do jakiegoś źródła, i będzie można wspaniałym służbom przypisać spektakularny sukces - de facto na podstawie nielegalnie i bezprawnie (tak się to nazywa) zdobytych informacji.

Abstrahując od kwestii tego, że zachowania służb były niemoralne - pozostaje kwestia śmieszności ich działań i tego, co one dowodzą. Dowodzą tego, że służby są nieskuteczne, nie potrafią - wyposażone w odpowiednie uprawnienia - zdobywać informacji, do których gromadzenia są powołane - nie mówiąc już o profesjonaliźmie w podejmowanych działaniach. Można przyjąć jeszcze jedno założenie - skoro politycy za wszelką cenę nastawieni są na sukces (=zapewnienie reelekcji, utrzymanie przy władzy), to służby są gotowe najwyraźniej do wszystkiego, aby tylko ten sukces zapewnić, bez względu na to, czy został on osiągnięty, czy wymyślony. Albo podsłuchany - jak w tym wypadku - choć najwyraźniej nieudolnie. 

Przecież skoro podsłuchiwano dziennikarzy konkretnych, którzy pisali ostro na temat poczynań władzy, np. w przypadku Blidy wskazywali na bezpodstawność i brak dowodów, które uprawniały by do nakazania akcji, w której osoba ta zmarła, to nie dlatego, że dziennikarze ci popełnili przestępstwo. Ale dlatego, aby dojść, kto dziennikarzowi ujawnił, że akcja była fuszerką i to bezprawną w zasadzie. Albo kiedy indziej - skąd był przeciek. 

Przerażające jest co innego - nawet przy założeniu, że uda się ustalić, kto takie niekontrolowane kontrole operacyjne zarządzał, zlecał. A mianowicie to, że skoro do takich nadużyć dochodziło, polecenia tego typu były przez służby wykonywane, oznacza że w służbach są ludzie gotowi takie polecenia wykonywać, świadomi ich oczywistej bezprawności. Skoro byli tam 3-5 lat temu, to są i dzisiaj. I nawet jeśli dzisiaj nie podsłuchują - dziennikarzy, a może kogoś innego - bezprawnie, to czym innym się teraz zajmują? I czy jest to równie zgodne z prawem, co tamto podsłuchiwanie?

0 komentarze:

Prześlij komentarz