czwartek, 26 listopada 2015

historiapojazdu.gov.pl - sprawdź informacje o samochodzie, który cię interesuje

Może to takie nie do końca prawnicze zagadnienie - może jednak się komuś przyda :) 

Dla mnie pewne odkrycie - przez to, że po pierwsze kierowcą sam nie jestem, a po drugie samochód zdarzyło mi się rejestrować do tej pory aż jeden raz. 

Wiele osób ma wątpliwości, a z tych wielu osób całkiem sporo nacięło się na osoby nieuczciwe, co tu dużo mówić: oszustów. Gdy kupujemy samochód, a przy tym sprzedawcą nie jest osoba, powiedzmy, z najbliższej rodziny, warto dla własnego spokoju upewnić się co do tego, co tak naprawdę działo się z interesującym nas samochodem wcześniej. Ile ma lat tak naprawdę, jaki odnotowano dla niego przebieg itp. Innymi słowy - poznać historię pojazdu.

Tu z pomocą przychodzi bardzo przydatny serwis Historia Pojazdu, będący de facto skrótowym raportem z Centralnej Ewidencji Pojazdów - stworzony przez Centralny Ośrodek Informatyki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 

Co w nim znajdziemy w zakresie oznaczenia samochodu? Dane główne widoczne od razu to:
  1. markę i model
  2. pojemność silnika oraz jego rodzaj (benzyna/olej napędowy/gaz)
  3. rok produkcji
  4. numer nadwozia VIN
  5. status polisy OC (aktualna czy nie - bez dat)
  6. badanie techniczne (aktualne czy nie - bez dat)
  7. ostatni zarejestrowany stan licznik (niestety, bez daty)
  8. status rejestracji (czy pojazd jest zarejestrowany czy też nie)
Następnie mamy do wyboru karty "informacje" i fajnie graficznie przygotowaną "oś czasu".

W informacjach znajdziemy:
  1. ponownie pojemność silnika
  2. moc silnika (KM)
  3. paliwo (benzyna/olej napędowy/gaz - czemu inaczej nazwane niż, powyżej, "rodzaj silnika"?)
  4. liczba miejsc - ogółem i siedzących
  5. masa własna pojazdu (kg)
  6. maksymalna masa całkowita ciągniętej przyczepy z hamulcem (kg)
  7. maksymalna masa całkowita ciągniętej przyczepy bez hamulca (kg)
  8. dopuszczalna masa całkowita (kg)
  9. liczba osi
oznaczone jako "dane techniczne" oraz:
  1. datę wydania aktualnego dowodu rejestracyjnego
  2. datę wydania karty pojazdu
oznaczone jako "dokumenty". 

Oś czasu także jest ciekawa, ponieważ - poza przejrzystym graficznym chronologicznym ułożeniem całości danych - posiada zaznaczone takie dane jak:
  1. datę pierwszej rejestracji także zagranicznej
  2. datę nabycia przez pierwszego właściciela w kraju
  3. datę pierwszej rejestracji krajowej (ze wskazaniem, czy dokonała jej osoba fizyczna czy prawna, jak również w jakim województwie)
  4. poszczególne daty krajowych badań technicznych - ze wskazaniem, do kiedy są ważne!
  5. adnotacje o zmianach właścicieli opatrzone datami
  6. adnotacje o dodaniu współwłaścicieli opatrzone datami 
przy czym - co ważne - dane dotyczące zmian w zakresie własności (sprzedaż, darowizna itp.) są wskazane jako daty nie tyle zawarcia danej umowy, co daty zgłoszenia tego faktu we właściwym urzędzie (co sprawdziłem na należącym do mnie samochodzie, porównując z dokumentami). 

Całość można, za pomocą czytelnego buttona na dole strony, uzyskać w formie raportu w pliku PDF. 

Oczywiście, żeby nie było za dobrze, znajdziemy też na dole, dość drobnym tekstem i kursywą, swego rodzaju notę prawną/disclaimer:
Uzyskane dane lub informacje (dalej zwane łącznie „danymi") można wykorzystać tylko na własne ryzyko i na własną odpowiedzialność. Raport został wygenerowany zgodnie z aktualnym stanem Centralnej Ewidencji Pojazdów (CEP). Dane w CEP mogą nie odzwierciedlać stanu rzeczywistego, gdyż m.in.:
  • dane gromadzone w Centralnej Ewidencji Pojazdów przekazują w różnym trybie i terminach różne zobowiązane do tego instytucje, w tym organy zajmujące się rejestracją pojazdów, stacje kontroli pojazdów i Policja;
  • Minister Spraw Wewnętrznych nie jest co do zasady uprawniony do samodzielnego: sprawdzania, wprowadzania, uzupełniania, aktualizowania, zmieniania lub usuwania gromadzonych danych;
  • na dane w CEP mogą mieć wpływ okoliczności związane z ich gromadzeniem (w tym siła wyższa, poziom jakości usług teletransmisyjnych, terminy przekazywania danych).
Podstawa prawna: art. 80a ust. 2, art. 80b ust. 2 oraz art. 80c ust. 3e ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. - Prawo o ruchu drogowym (Dz. U. z 2012 r. poz. 1137, z późn. zm.).
Czyli - powyższe dane co do zasady powinny odpowiadać prawdzie i stanowi faktycznemu, ale w sumie to nie muszą. Nic nowego.

Przykładowy raport można zobaczyć tutaj (takie ichnie demo jakby).

Jak by nie patrzeć - narzędzie na pewno przydatne i pozwalające uzyskać na pewno przynajmniej sporą ilość dość dokładnych danych, a już z całą pewnością - zweryfikować prawdziwość twierdzeń osoby, która próbuje nam sprzedać samochód.

(Przy okazji - to może przede wszystkim dla rodziców dzieci - MSW stworzyło także, osobny, serwis  Bezpieczny Autobus, dedykowany sprawdzaniu na podstawie numeru rejestracyjnego danych technicznych oraz ubezpieczenia OC autobusów). 

niedziela, 22 listopada 2015

Ważna i porządkująca uchwała Sądu Najwyższego o klauzulach abuzywnych

W dniu 20 listopada 2015 r. w sprawie III CZP 17/15 Sąd Najwyższy w powiększonym siedmioosobowym składzie, rozpoznając wniosek Pierwszego Prezesa SN z dnia 16 lutego 2015 r., podjął uchwałę w materii dość istotnej i w kwestii mocno wyczekiwanej - mianowicie zajmując stanowisko odnośnie skuteczności klauzuli umownej wpisanej do rejestru klauzul niedozwolonych w sprawach dotyczących osób trzecich. 

Sentencja:
1. Prawomocność materialna wyroku uznającego postanowienie wzorca umowy za niedozwolone wyłącza powództwo o uznanie za niedozwolone postanowienia tej samej treści normatywnej, stosowanego przez przedsiębiorcę pozwanego w sprawie, w której wydano ten wyrok (art. 365 i 366 k.p.c.). 
2. Prawomocność materialna wyroku uznającego postanowienie wzorca umowy za niedozwolone - także po wpisaniu tego postanowienia do rejestru (art. 479[45] § 2 k.p.c.) - nie wyłącza powództwa o uznanie za niedozwolone postanowienia tej samej treści normatywnej, stosowanego przez przedsiębiorcę niebędącego pozwanym w sprawie, w której wydano ten wyrok  (art. 365 i 366 w związku z art. 479[43] k.p.c.).
Punkt 1 oznacza dokładnie mniej więcej tyle, iż wpisanie danej klauzuli umownej przedsiębiorcy X do rejestru klauzul niedozwolonych nie przesądza bynajmniej z automatu o abuzywności analogicznych zapisów innego przedsiębiorcy Y. Wpis bowiem dotyczy konkretnej klauzuli konkretnego przedsiębiorcy - a więc stosowanej przez niego wobec jego kontrahentów (konsumentów). 

Co z założenia ma pewnie ograniczyć zjawisko tzw. szantażu klauzulami - nie, nie chodzi o to, że dany konsument nie może, ale o to, że powstały i prężnie działały całe stowarzyszenia, wnoszące ogromne ilości pozwów o uznanie identycznych klauzul za niedozwolone tylko w celu zarobienia na kosztach zastępstwa procesowego (co skutkowało, wcześniejszym, obniżeniem stawki tychże kosztów z 360 zł do 60 zł - a więc tendencja całkowicie odwrotna od obecnie obserwowanej; coś w tym jest). Zasypany takimi pozwami - podobnie jak Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów - przedsiębiorca w pewnym sensie zostaje zmuszony do zawarcia ugody, a w praktyce w sumie haraczu, byle by tylko uniknąć konieczności uiszczenia takich kosztów zastępstwa procesowego. Swoją drogą, świetny sposób na zarobek - trzaskanie po szablonach pozwów, byle by tylko dotyczyły klauzul podobnych do już widniejących w rejestrze klauzul niedozwolonych (podobnie działają pewne osoby w zakresie wyłudzania pieniędzy w związku z regulaminami serwisów internetowych).

Teraz Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie będzie zatem już związany orzeczeniem dotyczącym klauzul podobnych do uznanych za abuzywne - co, jak wynika z założenia, ma zmniejszyć ilość taśmowych pozwów; ich wniesienie będzie już ryzykiem, bo nie wiadomo, jak SOKiK potraktuje każdy z nich i nie jest wcale powiedziane, że rozstrzygnie analogicznie jak sprawę podobną. 

Przede wszystkim zaś, rozstrzygnięcie powyższe ma za cel ustalenie linii orzeczniczej co do klauzul abuzywnych - jak bowiem to miało miejsce, zarówno sądy powszechne, jak i Sąd Najwyższy przyjmowali w tej sprawie zupełnie odmienne stanowiska: raz uznając, iż uznanie za niedozwoloną eliminuje klauzulę z umów wyłącznie danego przedsiębiorcy, kiedy indziej uznając, iż skutek taki odnosi się także do innych umów, niejako podobnych. 

Punkt zaś 2 wskazuje zaś, że Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie ma możliwości odrzucenia pozwu dotyczącego uznania abuzywności danej klauzuli, tylko z tego powodu, iż analogiczna klauzula została uznana za niedozwoloną z powodu jej stosowania przez innego przedsiębiorcę. 

Co warto wskazać, należy zatem uznać zmianę kierunku orzecznictwa w stosunku chociażby do zaprezentowanego w uchwale Sądu Najwyższego z dnia 19 grudnia 2003 r., III CZP 95/03, gdzie stwierdzono (dokładnie odwrotnie w stosunku do uchwały omawianej), iż powaga rzeczy osądzonej wyroku uznającego postanowienie wzorca umowy za niedozwolone wyłącza - od chwili wpisania tego postanowienia do rejestru (art. 479[43] w związku z art. 365 i 479[45] § 2 k.p.c.) - ponowne wytoczenie powództwa w tym przedmiocie, także przez osobę nie biorącą udziału w sprawie, w której wydano wyrok.

A zatem, jakby sprawiedliwie. Z jednej strony wyrok Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, wydany w konkretnej sprawie o uznanie postanowień wzorca umowy za niedozwolone, nie eliminuje niedozwolonych postanowień w ogóle z obrotu, a tylko z konkretnego wzorca umownego, którego orzeczenie dotyczy - co utrudni życie naciągaczom. Z drugiej zaś strony, w związku z tym, sam fakt uznania za niedozwolonej klauzuli stosowanej przez jednego przedsiębiorcę, nie skutkuje z automatu odrzuceniem pozwu o uznanie abuzywności klauzuli analogicznej, używanej przez innego przedsiębiorcę - co dla zachowania proporcji utrudni nieco życie SOKiKowi. 

Prokurent też odpowie za brak terminowego wniosku o ogłoszenie upadłości

Z przełomem roku, co wiadomo już od jakiegoś czasu, czeka nas dość duża zmiana w zakresie dotychczasowych regulacji objętych Prawem upadłościowym i naprawczym - jako że de facto część dotycząca postępowania naprawczego zostanie uregulowana w odmiennej ustawie - tj. ustawie z dnia 15 maja 2015 r. - Prawo restrukturyzacyjne (Dz. U. z 2015 r. poz. 978). Zmiany są tak daleko idące, że art. 428 ust. 1 tejże ustawy zmieni wręcz tytuł dotychczasowej ustawy Prawo upadłościowe i naprawcze - odtąd zatytułowanej po prostu Prawo upadłościowe. 

Z całą pewnością Prawo restrukturyzacyjne jako takie zasługuje na osobne całościowe omówienie - co postaram się uczynić na tych łamach - jednakże dzisiaj chciałem skupić się na jednej dość istotnej kwestii, jaką wspomniana zmiana i nowa ustawa w systemie prawnym przynosi - w tym przypadku zmieniając przepisy już obowiązujące. 

Mam mianowicie na myśli kwestię odpowiedzialności za nie złożenie w terminie wniosku o ogłoszenie upadłości - a zatem art. 21 ust. 2 obecnie obowiązującej ustawy. Obecne brzmienie art. 21 Prawa upadłościowego i naprawczego (Dz. U. z 2015 r. poz. 233 j.t.) wskazuje, iż:
Art. 21.
1. Dłużnik jest obowiązany, nie później niż w terminie dwóch tygodni od dnia, w którym wystąpiła podstawa do ogłoszenia upadłości, zgłosić w sądzie wniosek o ogłoszenie upadłości.
2. Jeżeli dłużnikiem jest osoba prawna albo inna jednostka organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej, której odrębna ustawa przyznaje zdolność prawną, obowiązek, o którym mowa w ust. 1, spoczywa na każdym, kto ma prawo go reprezentować sam lub łącznie z innymi osobami.
3. Osoby, o których mowa w ust. 1 i 2, ponoszą odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną wskutek niezłożenia wniosku w terminie określonym w ust. 1.
Generalnie ugruntowanym w orzecznictwie było, iż tak sformułowany art. 21 ust. 2 Prawa upadłościowego i naprawczego odnosił się do członków zarządu i nie dotyczył prokurentów (definicja prokury z art. 109(1) k.c. nie mówi nic o reprezentacji - która z samej swej istoty każdorazowo należy do zarządu spółki prawa handlowego). Chociaż, jak wskazuje uzasadnienie projektu, nie było to rzekomo tak oczywiste.

W związku zaś z wprowadzeniem Prawa restrukturyzacyjnego i na podstawie  art. 428 pkt 15 lit a tejże ustawy od dnia 01 stycznia 2016 r. otrzyma art. 21 Prawa, już wtedy wyłącznie naprawczego, brzmienie:
Art. 21.
1.  Dłużnik jest obowiązany, nie później niż w terminie trzydziestu dni od dnia, w którym wystąpiła podstawa do ogłoszenia upadłości, zgłosić w sądzie wniosek o ogłoszenie upadłości.
2.  Jeżeli dłużnikiem jest osoba prawna albo inna jednostka organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej, której odrębna ustawa przyznaje zdolność prawną, obowiązek, o którym mowa w ust. 1, spoczywa na każdym, kto na podstawie ustawy, umowy spółki lub statutu ma prawo do prowadzenia spraw dłużnika i do jego reprezentowania, samodzielnie lub łącznie z innymi osobami.
3. Osoby, o których mowa w ust. 1 i 2, ponoszą odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną wskutek niezłożenia wniosku w terminie określonym w ust. 1, chyba że nie ponoszą winy. Osoby te mogą uwolnić się od odpowiedzialności, w szczególności jeżeli wykażą, że w terminie określonym w ust. 1 otwarto postępowanie restrukturyzacyjne albo zatwierdzono układ w postępowaniu o zatwierdzenie układu.
3a. W przypadku dochodzenia odszkodowania przez wierzyciela niewypłacalnego dłużnika domniemywa się, że szkoda, o której mowa w ust. 3, obejmuje wysokość niezaspokojonej wierzytelności tego wierzyciela wobec dłużnika.
Innymi słowy, ustawodawca niejako poszerzył krąg osób odpowiedzialnych za terminowe wnioskowanie o ogłoszenie upadłości o prokurentów właśnie - co należy odczytywać wraz z art. 20 ust. 2 pkt 2 Prawa upadłościowego, nadto co wynika wprost z treści uzasadnienia projektu:
Zmiana art. 20 ust. 2 pkt 2) p.u.n. ma na celu jednoznaczne wyeliminowanie wątpliwości co do uprawnienia do składania wniosku przez prokurentów. Co prawda, zgodnie z dominującym w literaturze poglądem prokurent nie jest legitymowany do złożenia wniosku, aczkolwiek problem ten nie jest postrzegany jednolicie. Pewność prawa wymaga, aby eliminować z ustawy przepisy niejednoznaczne i budzące wątpliwości. Odpowiednia zmiana została wprowadzona w art. 21 ust. 2 p.u.n.
Wspomniany bowiem art. 20 ust. 2 pkt 2 Prawa upadłościowego od dnia 01 stycznia 2016 r. otrzyma brzmienie:
Art. 20.
1. Wniosek o ogłoszenie upadłości może zgłosić dłużnik lub każdy z jego wierzycieli.
2. Wniosek mogą zgłosić również: (...)
2)   w stosunku do osób prawnych oraz jednostek organizacyjnych nieposiadających osobowości prawnej, którym odrębna ustawa przyznaje zdolność prawną - każdy, kto na podstawie ustawy, umowy spółki lub statutu ma prawo do prowadzenia spraw dłużnika i do jego reprezentowania, samodzielnie lub łącznie z innymi osobami
w miejsce sformułowania "w stosunku do osób prawnych oraz jednostek organizacyjnych nieposiadających osobowości prawnej, którym odrębna ustawa przyznaje zdolność prawną - każdy, kto ma prawo je reprezentować sam lub łącznie z innymi osobami".

Zmiana wydaje się sensowna - jednakże należy zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję. Otóż zwiększone zostały obowiązki prokurentów, jednakże bez jednoczesnego wyposażenia ich w instrumenty kontroli finansowej spółek odpowiednie jak przy członkach zarządów tychże. Tak czy inaczej, niewątpliwie wymusi ona po stronie prokurentów - w ich szeroko pojętym interesie - zainteresowanie bieżącą sytuacją finansową i ekonomiczną spółki pod kątem płynności regulowania zobowiązań i wypłacalności.

Należy również zwrócić uwagę na kwestię ciężaru dowodu w powyższej materii terminowości złożenia wniosku o otwarcie upadłości (art. 21 ust. 3 Prawa upadłościowego i naprawczego oraz art. 21 ust. 3 zdanie pierwsze Prawa upadłościowego - powyżej). Dotychczas bowiem ciężar dowodu - braku terminowości w w/w zakresie - zgodnie z ogólną zasadą ciężaru dowodu leżał po stronie wierzyciela. Obecnie zaś od stycznia 2016 r. znowelizowany przepis przyjmie domniemanie winy osoby zobowiązanej do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości.

W tym kontekście kwestia wykazania braku winy wydaje się ciekawie odnosić się do prokurentów właśnie, mając na uwadze, iż ustawodawca nie obciąża ich obowiązkiem czy też uprawnieniem do żądania informacji o sytuacji finansowej i płynności danego podmiotu. Skoro mowa bowiem o braku winy - to w czym upatrywać podstawy jego obowiązku (a dalej: zawinienia poprzez jego uchybienie) w tym zakresie? W przepisach wydaje się, że nie - rozwiązaniem może być tu kwestia uregulowania umownego dotyczącego tej kwestii, ale przecież nie zawsze musi ono istnieć. Jak by nie patrzeć, sądy będą musiały dokładnie analizować każdy przypadek w kontekście statusu danego prokurenta w danej spółce oraz poziomu jego wiedzy o finansach i wypłacalności spółki.

Wprowadzone zostanie ustawowe określenie pojęcia i domniemanie pojęcia szkody na potrzeby tychże przepisów - zgodnie art. 21 ust. 3a Prawa upadłościowego (powyżej) - jako wysokości niezaspokojonej wierzytelności tego wierzyciela wobec dłużnika. W sytuacji kwestionowania tejże szkody, czy to przez członka zarządu czy też prokurenta, to na nim będzie spoczywał ciężar wykazania jej rozmiaru jako niższej od kwoty wierzytelności.

Oczywiście, w sposób istotny zmienia się (art. 21 ust. 1) kwestia terminu na złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości przez właściwe osoby - z dwóch tygodni do 30 dni. 

sobota, 21 listopada 2015

Banki pozbawione uprzywilejowania - bankowe tytuły egzekucyjne uznane za niekonstytucyjne

Każdy, kto zajmował się obsługą banku, zna instytucję bankowych tytułów egzekucyjnych (BTE) - czyli najpopularniejszego i z punktu widzenia banków najprostszego do wykorzystania w praktyce egzekucji instrumentu zabezpieczenia posiadanych przez nich wierzytelności.

Zagadnienie powyższe jest o tyle ciekawe, że wyrok Trybunału, o którym jest mowa, tegoroczny, to kolejne orzeczenie dotyczące tej materii - po wyroku tegoż Trybunału z dnia 26 stycznia 2005 r., P 10/04. Obydwa dotyczą norm Prawa bankowego, jednakże nie w tym samym zestawieniu z konkretnymi przepisami Konstytucji RP - tj. przy tym rozstrzygniętym ostatnio pytaniu prawnym odniesiono się do zasady równości wobec prawa, czyli art. 32 Konstytucji RP.

Chodzi mianowicie o wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 14 kwietnia 2015 r., P 45/12, zgodnie z którym art. 96 ust. 1 i art. 97 ust. 1 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. – Prawo bankowe (Dz. U. z 2015 r. poz. 128) są niezgodne z art. 32 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej (punkt I), w związku z czym przepisy ustawy tracą moc obowiązującą z dniem 1 sierpnia 2016 r. (punkt II).

Dyskusyjność w zakresie równości stron w odniesieniu do instytucji bankowych tytułów wykonawczych wydaje się całkiem oczywista, szczególnie dla każdego szczęśliwego posiadacza kredytu bankowego (jak niżej podpisany). Sprawa omawiana trafiła do TK na podstawie pytania prawnego Sądu Rejonowego w Koninie V Wydziału Gospodarczego dotyczące przepisów Prawa bankowego umożliwiających bankom wystawianie BTE.

Warto w tym miejscu przytoczyć szeroko treść komunikatu Trybunału w związku z wydaniem, słusznego niewątpliwie, orzeczenia:
Art. 96 ust. 1 prawa bankowego stanowi, że banki mogą wystawiać BTE na podstawie swoich ksiąg lub innych dokumentów związanych z dokonywaniem czynności bankowych. Treść i formę BTE określa art. 96 ust. 2 prawa bankowego. Na podstawie art. 97 ust. 1 ww. ustawy BTE może być podstawą prowadzenia egzekucji cywilnej po nadaniu mu przez sąd klauzuli wykonalności. Sąd bada jednak BTE tylko pod względem formalnym, nie ma natomiast prawa wnikać w kwestie merytoryczne. W razie stwierdzenia formalnej poprawności BTE, sąd nadaje mu klauzulę wykonalności w ciągu trzech dni od złożenia przez bank stosownego wniosku. 
Trybunał Konstytucyjny uznał, że prawo do wystawiania BTE jest przywilejem banków, naruszającym zasadę równego traktowania (art. 32 ust. 1 konstytucji) w trzech aspektach. A mianowicie w relacji między bankiem a jego klientem, w relacjach między bankami jako wierzycielami a pozostałymi podmiotami będącymi wierzycielami oraz w relacjach między dłużnikami banków i dłużnikami innych podmiotów. 
Trybunał Konstytucyjny uznał, że bank i jego klient mają wspólną cechę istotną – są stronami prywatnoprawnego stosunku zobowiązaniowego, który jest oparty na zasadzie prawnej (formalnej) równości i autonomii woli stron. Powinny mieć więc równe, co do zasady, możliwości obrony swych praw i interesów wynikających z zawartej umowy. Tymczasem bank sam wydaje tytuł egzekucyjny, zastępujący orzeczenie sądu, z pominięciem merytorycznego rozpoznania sprawy, w czasie którego klient mógłby podnieść merytoryczne zarzuty. Klient może bronić się przed BTE tylko wytaczając powództwo przeciwegzekucyjne (art. 840 k.p.c.), ponosząc w związku z tym pełną opłatę stosunkową (5 % od wartości roszczenia) i cały ciężar dowodzenia – w warunkach prowadzenia przeciwko niemu egzekucji wiążącej się z zajęciem majątku. 
Trybunał Konstytucyjny uznał, że takiego przywileju – tj. bycia sędzią we własnej sprawie – nie uzasadnia status banków, będących (z nielicznymi wyjątkami) prywatnymi przedsiębiorcami, działającymi w celu osiągnięcia zysku, chociaż Trybunał Konstytucyjny nie neguje szczególnej roli banków w gospodarce, uzasadniającej pewne szczególne uprawnienia, ale nie tak daleko idące, jak BTE. Nie uzasadnia tego również przywoływany w postępowaniu charakter banków jako instytucji zaufania publicznego. Trybunał podkreślił, że takiego statusu nie nadaje bankom żaden przepis prawny i że jest on kwestią faktu – wynika nie tylko z istotnej roli banków w gospodarce, ale i z nadzoru organów państwa nad ich tworzeniem i działalnością. 
Zdaniem Trybunału Konstytucyjnego, BTE ma istotne znaczenie również dla uprzywilejowania banków jako wierzycieli w relacji z innymi podmiotami będącymi wierzycielami. Te inne podmioty, w konkurencji z bankami do majątku tej samej osoby jako dłużnika, nie mają praktycznie żadnych szans na zaspokojenie swoich roszczeń. 
TK zwrócił uwagę, że banki, poza BTE, dysponują szerokim zestawem środków zabezpieczenia kredytów w szczególności wekslem, który może stać się podstawą wydania nakazu zapłaty w trybie art. 491 i art. 492 k.p.c.
Przekładając z języka prawniczego na nasze - instytucja BTE uprzywilejowywała dotychczas banki w tym sensie, iż bez potrzeby wnoszenia, jak każdy inny podmiot, powództw do sądów powszechnych, mogły one egzekwować należności od swoich dłużników. Podstawą do wystawienia BTE były, jak mówi art. 96 ust. 1 Prawa bankowego, "księgi banków lub inne dokumenty związane z dokonywaniem czynności bankowych" - które to wyciągi z ksiądz składane były do sądu z wnioskami (nie pozwami) i opatrywane klauzulami wykonalności (art. 97 ust. 1 Prawa bankowego).

Wydaje się, że Trybunał wybrnął z sytuacji dość spójnie - z jednej strony wskazując, iż pomimo niewątpliwie istotnej roli banków w gospodarce (co w toku postępowania przekuto wręcz w pojęcie "instytucji zaufania publicznego" - w mojej ocenie, mocno na wyrost), pozostają one podmiotami de facto prywatnymi i przede wszystkim działającymi w celu osiągnięciu zysku i jakiekolwiek ich uprzywilejowanie w obrocie prawnym jest niezasadne w braku konkretnego przepisu, z którego taki status miałby wynikać (a przepis takowy nie istnieje). Poza tym, będąc wierzycielem w stosunku do dłużnika, banki pozostawały - w związku z brakiem konieczności wnoszenia pozwów do sądów w zakresie ich należności - uprzywilejowane w stosunku do innych wierzycieli dłużnika. Już pomijając kwestie istniejących możliwości dochodzenia praw właśnie m.in. przez banki w drodze pozwów w postępowaniu nakazowym.

Przede wszystkim zaś, w niewątpliwie prywatnym stosunku prawnym na linii bank-klient banku, dochodziło do sytuacji niemożności jakiegokolwiek merytorycznego sformułowania zarzutu przez klienta banku w postępowaniu w zakresie dochodzenia należności - gdy bank dochodził jej właśnie w oparciu o BTE. O ile bowiem zarzuty takie można formułować w toku postępowania sądowego, o tyle brak jest możliwości ich podniesienia w ramach dochodzenia należności na mocy BTE (bo i kiedy? gdy klient banku dowiadywał się o opatrzeniu BTE klauzulą wykonalności w momencie doręczenia mu informacji o wszczęciu egzekucji).

Mnie osobiście zaskoczyło tempo reakcji naszego ustawodawcy - który ma to do siebie, im sprawa pilniejsza, tym później uchwalać dane regulacje prawne. Z wyroku Trybunału wynika, iż dano mu na to czas do końca lipca 2016 r., więc praktycznie półtora roku. Tymczasem, w Dzienniku Ustaw w dniu 12 listopada 2015 r. pojawiła się ustawa z dnia 25 września 2015 r. o zmianie ustawy – Prawo bankowe oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. z 2015 r. poz. 1854). Zgodnie z jej brzmieniem m.in., w ramach Prawa bankowego wypadają art. 96-98, wskazuje na odpowiednie zastosowanie do spraw z roszczeń z czynności bankowych standardowej opłaty stosunkowej (5% wartości przedmiotu sporu - zmiana dot. ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych), siłą rzeczy znika art. 786(2) k.p.c. (jako zbędny bo dotyczący zakresu badania przez sąd w postępowaniu o nadanie klauzuli wykonalności BTE), zmian doczekała się nawet ustawa o prawach konsumenta.

Powyższa ustawa zawiera także przepis przejściowy w brzmieniu:
Art. 11. 1. Postępowanie w sprawie o nadanie klauzuli wykonalności bankowemu tytułowi egzekucyjnemu wszczęte i niezakończone przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy podlega umorzeniu, z zastrzeżeniem ust. 2.
2. Jeżeli przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy wydano postanowienie w przedmiocie nadania klauzuli wykonalności bankowemu tytułowi egzekucyjnemu, dalsze postępowanie w sprawie o nadanie klauzuli wykonalności toczy się według przepisów dotychczasowych.
3. Bankowy tytuł egzekucyjny, któremu nadano klauzulę wykonalności na podstawie przepisów dotychczasowych, zachowuje moc tytułu wykonawczego także po dniu wejścia w życie niniejszej ustawy. 
Czyli jeśli bank się nie sprężył i zasypany wnioskami referendarz sądowy nie zdążył przed datą wejścia w życie ustawy (już 26 listopada 2015 r.) wydać postanowienia o nadaniu klauzuli wykonalności na BTE - zakreśli sobie numerek porządkowy w repertorium szybciej, ku uciesze dłużnika, po prostu umarzając postępowanie. Jeśli jednak dłużnik miał nieco mniej szczęścia i klauzula na BTE została nadana pod starymi i uznanymi za niekonstytucyjne przepisami Prawa bankowego, a więc przed ich uchyleniem mocą w/w ustawy z dniem 26 listopada 2015 r. - niestety, bank nadal może egzekwować z tak powstałego tytułu wykonawczego.

Innymi słowy - w bankach mają pewnie przysłowiowy kociokwik, albo mieli, żeby wszystkie BTE co żywe wypchnąć do sądów, żeby tam mogli porejestrować i klauzulki potrzaskać. A referendarze pewnie wniebowzięci - przy listopadzie Święta Statystyka będzie ukontentowana, bo nadają pewnie te klauzulę ręcyma i nogami. A nawet, jak nie zdążą - to się umorzy, czyli też z głowy. A cały samograj BTE właśnie za chwilę mają z głowy.

środa, 18 listopada 2015

Ułaskawienie Mariusza Kamińskiego - na granicy, czy z przekroczeniem prawa?

Wczoraj 17 listopada 2015 r. Prezydent RP Andrzej Duda skorzystał z - przysługującej mu na mocy art. 139 Konstytucji RP - prerogatywy w postaci prawa łaski w stosunku do (mianowanego dzień wcześniej) ministra-członka Rady Ministrów Mariusza Kamińskiego

Przypomnijmy, Mariusz Kamiński jako szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego wyrokiem Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie z dnia 30 kwietnia 2015 r. został uznany winnym nadużycia prawa przy prowadzeniu przez Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA) działań w tzw. aferze gruntowej w 2007 r. Sąd ten uznał, iż CBA podżegało do korupcji, nie było podstaw prawnych i faktycznych do wszczęcia operacji ws. odrolnienia gruntu w ministerstwie rolnictwa; ustalono bezprawne podsłuchiwanie kilkudziesięciu osób jako złamanie prawa do prywatności, jak również preparowano fikcyjne dokumenty. W efekcie, Kamiński został skazany na karę 3 lata pozbawienia wolności oraz zakaz zajmowania stanowisk publicznych na 10 lat. 
Jak podkreślił sędzia Wojciech Łączewski, bohaterom tzw. afery gruntowej - Piotrowi Rybie i Andrzejowi K. - nie zarzucono korupcji, lecz płatną protekcję - czyli powoływanie się na wpływy w instytucjach publicznych w zamian za obietnicę za łapówkę załatwienia sprawy. - Wobec wiarygodnej informacji o płatnej protekcji CBA miało obowiązek rozpoznać zagadnienie korupcji w resorcie rolnictwa, a tego nie zrobiono, lecz od razu zarządzono operację specjalną - zrobiono to zbyt wcześnie - mówił. Sąd uznał, że na tamtym etapie nie było wiarygodnej informacji o przestępstwie. Według sądu do 31 sierpnia 2007 r. CBA w żadnej prowadzonej przez Biuro sprawie nie miało prawnej możliwości użycia funkcjonariusza pod przykryciem - bo on maskuje się wytworzonymi dokumentami na fałszywą tożsamość. - Dopiero po tej dacie prezes rady ministrów wydał rozporządzenie, które reguluje zasady takiego kamuflażu - zauważył sędzia Łączewski. Jak przypomniał, uprzedzał o tym Zbigniew Wassermann - wówczas minister-koordynator służb specjalnych, a potwierdziła to ówczesna ekspertyza prawna dr hab. Krystyny Pawłowicz. (http://www.tvn24.pl)
Pomijając sympatie czy też antypatie polityczne, jedno powiedzieć należy jasno. Nie wynika to oczywiście z różnej maści programów telewizyjnych - "sędzia Anna Maria Wesołowska", "Sąd rodzinny", "Magda M.", "Prawo Agaty", czy choćby "Czyja wina?" (dramat po prostu), gdzie sąd cywilny orzeka w pięcioosobowym składzie, sędziowie noszą togi z niebieskimi żabotami, a najczęstszym sformułowaniem pełnomocnika w procesie jest "sprzeciw!" - czym sugeruje się przeciętny obywatel tego kraju. Ale wyroki sądowe nie biorą się z powietrza. Czy w sprawie karnej, czy cywilnej, czy administracyjnej, sąd bada zgromadzony w sprawie materiał dowodowy - dokumenty, zeznania, inne środki dowodowe. Treść wyroku - kierunek rozstrzygnięcia (w sprawie karnej - skazanie lub uniewinnienie), jak i jego sentencja (w przypadku skazania - jaka kara, jaki wymiar) - to wypadkowa tego, co zostało ustalone w postępowaniu dowodowym. 

Twierdzenie, że wyrok jest "polityczny", sprawa była "ustawiona", że jest to "spisek", "skandal" itp. to po prostu demagogia i pustosłowie - byle głośniej. Nie żyjemy w czasach poprzedniego - podobno jedynego słusznego - ustroju, kiedy faktycznie dochodziło w tym zakresie do oczywistych i ewidentnych nadużyć ze strony władz PRL, co odzwierciedlały niektóre wyrok sądowe. Jeśli sąd karny kogoś skazuje, to znaczy że znalazł ku temu podstawy. A jeżeli ustne motywy rozstrzygnięcia - publicznie dostępne - są tak jednoznaczne, to znaczy po prostu że sprawa taka właśnie była.

Oczywiście, Kamiński skazany został nieprawomocnie i wywiódł apelację od tego wyroku. Nikt nie twierdzi, że było inaczej. Sprawa pozostaje więc otwarta - bowiem nie był on prawomocnie skazany wyrokiem sądu karnego. 

Co więcej, pojawiają się konkretnie uzasadnione głosy o niedopuszczalności takiego działania, w tym ciekawy głos Mikołaja Małeckiego - skoro brak prawomocnego skazania wyrokiem sądu karnego, zatem zgodnie z art. 5 par. 1 KPK w związku z art. 42 ust. 3 Konstytucji RP, w kontekście czego miało by zostać zastosowane prawo łaski? Art. 139 Konstytucji RP lakonicznie mówi tylko, iż Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski (przy czym prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu). 

W podobnym tonie wypowiada się konstytucjonalista prof. Wiesław Skrzydło, wskazując, iż "akt łaski jest to całkowite lub częściowe darowanie sprawy skutków kary orzeczonej prawomocnym wyrokiem sądu" (W. Skrzydło, Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, Komentarz, wyd. V, Zakamycze 2002, s. 181). 

Ponadto, komentatorzy powołują się (błędnie pisząc o wyroku...) na postanowienie Sądu Najwyższego z dnia 09 czerwca 2006 r., WO 7/06, w uzasadnieniu którego Sąd Najwyższy wskazał wprost, iż:
Sytuacja ta ma również decydujące znaczenie dla dalszego biegu postępowania o ułaskawienie. Postępowanie to umieszczone zostało w dziale XII Kodeksu postępowania karnego zatytułowanym: ,,Postępowanie po uprawomocnieniu się orzeczenia". Tak więc, przedmiotem podejmowanych czynności musi być orzeczenie spełniające dodatkowo warunek prawomocności.
Również były minister sprawiedliwości dr hab. Zbigniew Ćwiąkalski wskazał, iż to pierwszy przypadek, gdy prezydent nie czeka na wyrok sądu drugiej instancji. To jest zgodne z prawem, ale w następnym etapie prezydent może zechcieć ułaskawiać in blanco, na przyszłość.

Wydaje się więc - pomimo braku uregulowań szczegółowego trybu postępowania ułaskawieniowego - nie może to oznaczać, iż w tym zakresie Prezydent RP pozostaje nieskrępowany niczym, w szczególności samą ustawą zasadniczą (tu szczególnie art. 42 ust. 3 - zgodnie z którym każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu). 

Tak czy inaczej, powyższe działanie prezydenta Andrzeja Dudy budzi mój niesmak. Jak mówi filozof, "cze­go nie zab­ra­nia pra­wo, zab­ra­nia wstyd" (Seneka Młodszy). Nie dziwię się, powiem szczerze, komentarzom sugerującym, że takiej bezczelności nie było nawet za czasów rządów SLD czy też mówiącym o wypowiedzeniu wojny zwykłej przyzwoitości - bo jest to sytuacja bez precedensu. Trudno także w tym kontekście rozumieć - wypowiedziane dosłownie przed chwilą - słowa expose premier Beaty Szydło "Koniec z arogancją władzy i pychą" - które to określenia siłą rzeczy kojarzą się właśnie z takim a nie innym działaniem Prezydenta RP, mając na uwadze, że mowa o znanym i zasłużonym członku jego własnej jeszcze niedawno partii (z członkostwa w której zrezygnował 2 dni po wyborze). 

Jak wskazuje zresztą prof. Tomasz Grzegorczyk - zwolennik teorii o możliwości dowolnego stosowania prawa łaski przez prezydenta:
To prezydent nadaje znaczenie tym pojęciom, jednakże jego wybór podlega ocenie opinii publicznej, a stosowanie prawa łaski nie może naruszać pewnego minimalnego progu akceptacji społecznej. Działanie w tej dziedzinie wbrew społecznym odczuciom sprzyjałoby umacnianiu prymatu polityki nad prawem, co stanowi zagrożenie dla zasad demokratycznego państwa prawnego
Czy Andrzej Duda ułaskawił bezprawnie? Nie do mnie należy ocena - natomiast skłaniam się, niestety, do tego wniosku. Tak czy inaczej, niesmak pozostaje - tym bardziej, iż mówimy o człowieku z wykształceniem prawniczym, posiadającym tytuł doktora prawa. 

Termin wypłaty stypendium doktoranckiego - przepisy powszechnie obowiązujące a zarządzenia władz uczelni

W trójmiejskim światku uczelnianym od początku bieżącego roku akademickiego głośno zrobiło się z powodu zarzutów, jakie doktoranci Uniwersytetu Gdańskiego formułują pod adresem władz tejże uczelni. Spór dotyczy terminowości wypłacania stypendiów doktoranckich. 

Sprawa została opisana na portalu regionalnym trojmiasto.pl, gdzie wskazano, że do tej pory stypendia doktoranckie na Uniwersytecie Gdańskim były wypłacane terminowo i co miesiąc. Tego roku na pierwszą wypłatę doktoranci muszą poczekać do grudnia. Ich zdaniem to wynik zmiany w zarządzeniu, która wprowadzona została wbrew prawu.

Jak wskazują doktoranci w liście do serwisu internetowego: 
Bez absolutnego rozgłosu 25 lipca rektor UG, prof. dr hab. Bernard Lammek oraz jego prorektorzy zmienili zarządzenie, na podstawie którego wydawane są stypendia. Przez to nasze jedyne źródło utrzymania wypłacane będzie dopiero od grudnia, z wyrównaniem za poprzednie miesiące, październik i listopad. (...) Jesteśmy tym mocno zaszokowani, bo taka decyzja pozbawia nas pieniędzy na życie na okres 2,5 miesiąca - oficjalnie nie wolno nam bowiem pracować w innym miejscu.
Z kolej rzecznik uczelni ripostuje:
Regulaminy, które określają zasady i terminy wypłaty stypendiów przyznawanych doktorantom są zgodne z przepisami obowiązującej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym oraz stosownym rozporządzeniem ministra i zostały jednogłośnie zaakceptowane przez radę doktorantów UG. Stypendia są przyznawane na okres 12 miesięcy i wypłacane co miesiąc, ale najpierw muszą zostać przyznane. To wymaga czasu i zachowania procedur, gdyż dotyczy środków publicznych.  
Ponadto rzecznik uniwersytetu Beata Czechowska-Derkacz podnosiła kwestię ilości wniosków o przyznanie stypendiów, które muszą być rozpoznane, sporządzone decyzje, dochodzi konieczność i czas na ich doręczenie oraz możliwa procedura odwoławcza. 

Podstawę prawną stanowi w tym zakresie ustawa z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz. U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.), w której w myśl art. 201 ust. 1 pkt 6 wskazano, iż:
Minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego określi, w drodze rozporządzenia, warunki i tryb organizowania, prowadzenia i odbywania studiów doktoranckich, przyznawania stypendiów doktoranckich oraz minimalną wysokość kwoty zwiększenia stypendium doktoranckiego, uwzględniając tryb i okresy przyznawania stypendiów doktoranckich.
Powyższa delegacja ustawowa uprawnień znajduje realizację w ramach rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 24 października 2014 r. w sprawie studiów doktoranckich i stypendiów doktoranckich (Dz. U. z 2014 r. poz. 1480 ze zm.), dalej: rozporządzenie. Par. 12 wspomnianego rozporządzenia statuuje wymogi, jakie musi spełniać doktorant, aby uzyskać stypendium; z par. 14 zaś wynikają wymogi formalne przewidziane dla wniosków o przyznanie stypendium. 

Kluczowy wydaje się w powyższym sporze zapis par. 14 ust. 1 rozporządzenia, zgodnie z którym:
Stypendium doktoranckie jest przyznawane na okres 12 miesięcy i wypłacane co miesiąc.
Doktoranci kwestionują zaś - w kontekście powyższego zapisu par. 14 ust. 1 rozporządzenia - zgodność z nim wewnętrznego aktu prawnego uczelni tj. zarządzenia Rektora Uniwersytetu Gdańskiego nr 87/R/15 z dnia 28 lipca 2015 roku w sprawie przyznawania stypendium doktoranckiego w Uniwersytecie Gdańskim, dalej: zarządzenie. Konkretnie zaś zarzuty formułowane są pod adresem par. 11 ust. 1 zarządzenia, zgodnie z którym:
Stypendium doktoranckie jest wypłacane co miesiąc z góry, z zastrzeżeniem że stypendium doktoranckie przysługujące za miesiące październik i listopad wypłaca się łącznie, jako wyrównanie, ze stypendium doktoranckim przysługującym za miesiąc grudzień.
Z jednej strony - po ludzku - w pełni rozumiem obiekcje doktorantów, którzy po prostu, co zresztą wprost wskazują, dzięki nowemu zapisowi zarządzenia rektora UG otrzymają stypendia w roku akademickim 2015/2016 dopiero w grudniu 2015 r. - zatem z dwumiesięcznym poślizgiem, w którym to okresie pozbawia się ich źródła dochodu. 

Z drugiej jednak strony, należy również uznać za zasadne z proceduralnego punktu widzenia argumenty przeciwnika czyli uczelni. Zarówno bowiem rozporządzenie, jak i zarządzenie - w dużej mierze powielające zapisy rozporządzenia - przewiduje skonkretyzowaną procedurę przyznawania prawa do świadczeń stypendialnych. Procedura ta z samej swej istoty musi być rozłożona w czasie. Najpierw musi być wskazana data graniczna składania wniosków o stypendia - 20 października. Dalej działa komisja stypendialna, która do 01 listopada opiniuje wnioski doktorantów i przedstawia rektorowi stosowne rekomendacje. Rektor wydaje decyzje w przedmiocie przyznania stypendium, którą doręcza się wnioskodawcy (doktorantowi), zaś po doręczeniu doktorant ma prawo sformułować wniosek o ponowne rozpatrzenie swojego wniosku do rektora w terminie 14 dni. Dopiero decyzja rektora, podjęta po ponownym zaopiniowaniu przez komisję wniosku o przyznanie stypendium doktoranckiego, jest ostateczna. 

Złożoność tej procedury w pewnym sensie uzasadnia uznanie, iż trudno oczekiwać obowiązku wypłacania stypendium za miesiące październik i listopad danego roku akademickiego - skoro w tym czasie może w ogóle nie istnieć jeszcze decyzja rektora przyznająca stypendium (jako że doktorant do 20 października może złożyć w tym przedmiocie wniosek, a następnie dochodzi do jej opiniowania przez ciało kolegialne jakim jest komisja stypendialna), a nawet jeśli znajduje się ona już w obrocie prawnym, to zainteresowana osoba ma możliwość niejako odwołania się od niej i dopiero po upływie określonego czasu staje się ostateczna - a zatem można dopiero wówczas stwierdzić, iż stanowi ona podstawę wypłaty stypendium. 

Stanowisko w sprawie zajął także przedstawiciel Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, wpisując się w powyższą argumentację Uniwersytetu Gdańskiego:
Przepis rozporządzenia ministra nakazuje uczelniom wypłacanie stypendiów co miesiąc, ale od momentu, kiedy dana osoba świadczenie otrzyma formalnie, czyli musi być podjęta decyzja o otrzymaniu konkretnego stypendium. Zadaniem uczelni jest to, by wnioski rozpatrzeć jak najszybciej, ponieważ to wymóg prawny. Natomiast pod uwagę trzeba wziąć to, że uczelnia ustala termin składania wniosków. Jeśli jest on wyznaczony do końca października, to niemożliwym wydaje się wypłacanie stypendium na początku listopada, bo procedura rozpatrzenia wniosków trwa. Nie może jednak dochodzić do sytuacji, w której stypendia wypłacane są np. po czterech miesiącach. Czas dwóch, trzech tygodni od momentu zakończenia przyjmowania wniosków wydaje się rozsądny na ich rozpatrzenie.
Co więcej, uczelnia broni swojego stanowiska o przesunięciu w czasie procedury wnioskowania o stypendia niejako interesem samych zainteresowanych - którzy mieli skarżyć się na zbyt krótki do tej pory czas na składanie wniosków o stypendia (wnioski musiały być składane szybciej, dzięki czemu już w listopadzie mogła zostać podjęta wypłata stypendium). 

W mojej ocenie, doktoranci nie mają w tej sprawie racji. Działania ze strony Uniwersytetu Gdańskiego, jak to uczelnia wskazuje, wydają się wynikać z postulatów samych osób ubiegających się o stypendia (zbyt krótkie dotychczas terminy na składanie wniosków o stypendia), jak również doświadczenia z lat ubiegłych. Co istotne, Uniwersytet Gdański w żadnej mierze nie odniesie finansowej korzyści z takiego działania - bowiem i tak stypendia przyznane ostatecznie decyzjami rektorskimi, wypłacane będą także za miesiące zanim dana decyzja stała się ostateczna, a zatem np. w grudniu z uwzględnieniem wyrównania za październik i listopad. 

Technicznie bowiem niewykonalne wydaje się oczekiwanie, aby z jednej strony termin na składanie wniosków był długi - a z drugiej, same świadczenia stypendialne wypłacane jak najszybciej, ponieważ te założenia są ze sobą sprzeczne. Należy się tutaj kierować swego rodzaju rozsądkiem - i w związku z przedstawioną powyżej (a nie kwestionowaną przez doktorantów) samą procedurą przyznawania stypendiów, z samej swej istoty trwającą określoną ilość czasu, nie można oczekiwać realnie podjęcia ich wypłaty w ciągu kilku dni, skoro przepisy przewidują konieczność doręczenia, jak i możliwość wniesienia swego rodzaju odwołania (wniosek do rektora o ponowne rozpoznanie sprawy). 

Innymi słowy, przed ostatecznością decyzji rektora, nie sposób jest mówić i postulować realizacji ar. 14 ust. 1 rozporządzenia - tj. podjęcia przez uczelnię comiesięcznej wypłaty stypendium, skoro kwestia ta nie została jeszcze rozstrzygnięcia i stypendium w sposób pewny nie zostało przyznane. O obowiązku wypłaty stypendium może być mowa dopiero od momentu, kiedy zostało ono przyznane mocą ostatecznej decyzji rektora uczelni. 

Swoją drogą, jestem ciekaw, czy sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Postaram się opisać to tutaj. 

wtorek, 17 listopada 2015

Odpowiedzialność hostingodawcy i naruszenia prawa autorskiego w internecie - sprawy Chomika c.d.

Swego czasu (hehe, 2 lata temu) pisałem o sporze na linii Polska Izba Książki (PIK) - FS File Solutions Limited z siedzibą na Cyprze (administrator serwisu Chomikuj.pl). O sprawie pisałem, jednakże chciałem przytoczyć nieco z argumentacji sądów, rozstrzygających spór - nie mówiąc już o wyjaśnieniu losów sprawy w II instancji. 

Historia konfliktu była dość długa, a dobrze obrazuje ją grafika dostępna w Dzienniku Internautów - ukazując wydarzenia od momentu publikacji komunikatu przez PIK w dniu 23 czerwca 2010 r. aż do wniesienia pozwu w dniu 23 kwietnia 2012 r. Problem i przedmiot powództwa dotyczył tego, iż sporny komunikat - dostępny publicznie - zawierał sformułowanie:
"(...) o wystosowanie pozwu zbiorowego przeciw portalowi (...), który stosuje praktyki pirackie i nielegalnie publikuje utwory objęte ochroną prawa autorskiego.”
Mianowicie Sąd Okręgowy w Warszawie, jako sąd I instancji, wyrokiem z dnia 20 lutego 2013 r. o sygn. akt I C 407/12 powództwo oddalił na koszt powodów (administratora serwisu do 2010 r., oraz jego następcy od 2010 r.). 

Niesporne było, iż taki tekst został przez pozwanego PIK zamieszczony i był, także w dacie wyrokowania przez Sąd Okręgowy, dostępny. Rozważając zasadność powództwa, Sąd Okręgowy wskazał, iż:
(...) zawarta w komunikacie z dnia 23 czerwca 2010 roku ocena działalności prowadzonej w ramach serwisu (...) (w domyśle – przez jego administratorów) była uzasadniona i służyć miała interesowi społecznemu, tj. interesowi ogółu wydawców rynku książki i innych mediów, których prawa zostały naruszone przez powodową spółkę. Co prawda, kwestionowane przez stronę powodową sformułowanie użyte w komunikacie było stanowcze i radykalne (zarzut pirackich praktyk i nielegalnego publikowania utworów objętych ochroną prawa autorskiego), wobec czego stanowiło naruszenie dobrego imienia administratorów portalu, to jednak zdaniem Sądu wyłączona została bezprawność tego naruszenia. Strona pozwana skutecznie podważyła bowiem argument strony powodowej jakoby działalność prowadzona w ramach serwisu (...) podlegała wyłączeniu zawartemu w art. 14 ustawy z dnia 18 lipca 2002 roku o świadczeniu usług droga elektroniczną (Dz.U. nr 144, poz. 1204 ze zm.). 
Jak wynikało z argumentacji powodów, powoływali się oni na świadczenie w ramach serwisu Chomikuj.pl wyłącznie usługi hostingu, a więc udostępniania przestrzeni serwera przez usługodawcę na rzecz usługobiorcy - co Sąd Okręgowy utożsamił z umową przechowania uregulowaną w KC: 
Istotą hostingu jest bowiem sprawowanie pieczy nad danymi, a przechowanie polega na sprawowaniu przez przechowawcę pieczy nad powierzoną mu przez składającego rzeczą ruchomą oraz obowiązku jej wydania w stanie niepogorszonym samemu składającemu bądź osobie wyraźnie przez niego wskazanej.
W związku z powyższym:
(...) stwierdzić należy, iż działalność prowadzona na portalu (...) wykracza poza usługi czysto hostingowe. Użytkownicy tego serwisu mogą bowiem nie tylko zamieszczać na nim pliki, ale również pobierać pliki zamieszczone przez innych użytkowników w taki sposób, że dalsze losy kopii pliku są nieznane dla pierwszego użytkownika. W sytuacji, gdy dany plik zawiera dane stanowiące utwór chroniony prawami autorskimi, wówczas twórca, czy inny uprawniony do korzystania z tych praw podmiot, nie ma wpływu na jego rozpowszechnianie przez postronne osoby, których krąg jest nieograniczony. Co więcej, administratorzy serwisu pobierają opłaty za transfery plików, przewyższające czyste koszty takich transferów, a ponadto wprost zachęcają użytkowników do wzajemnego kopiowania plików, wynagradzając ich z tego tytułu poprzez przyznawanie punktów. Tym samym działalność strony powodowej jest ewidentnie nastawiona na jak najszersze rozpowszechnianie plików i na zysk, który nie jest związany tylko z opłatami za przechowywanie plików, ale obejmuje również inne usługi
Bardzo ciekawe były dalsze losy sprawy - bowiem na skutek wniesionej apelacji, Sąd Apelacyjny w Warszawie wyrokiem z dnia 10 października 2013 r. uchylił wyrok Sądu Okręgowego, przekazując sprawę do ponownego rozpoznania, jako że Sąd Okręgowy winien przeprowadzić całościową analizę zakwestionowanego komunikatu i ustalić, czy ma ona charakter ocenny, czy też jest wypowiedzią o faktach, a ponadto powinien w szerszym zakresie przeprowadzić postępowanie dowodowe, dopuszczając dowody zaoferowane przez Polską Izbę Książki a oddalone przez Sąd Okręgowy i ustalić zasady odpowiedzialność administratora chomikuj.pl.

Tu z kolei zażalenie do Sądu Najwyższego na rozstrzygnięcie Sądu Apelacyjnego wywiódł PIK - uwzględnione przez Sąd Najwyższy w dniu 19 marca 2014 r., co skutkowało uchyleniem wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie i przekazania sprawy temu sądowi jako sądowi II instancji do rozpoznania apelacji. Ostatecznie zaś, Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił apelację, wskazując, iż:
(...) nie doszukał się podstaw do uznania, że wyłączenie odpowiedzialności na zasadach określonych w art. 14 ustawy może dotyczyć podmiotów propagujących kopiowanie plików wprowadzonych przez użytkowników do zasobów udostępnionego systemu teleinformatycznego, strona powodowa nie wykazała bowiem, aby mogła spełnić ostatni z warunków wskazanych w ust. 1 powołanego przepisu. (...) operatorzy serwisów internetowych, z racji zakresu i przedmiotu podejmowanej działalności, muszą się więc liczyć z tym, że (…) podmioty, których prawa mogą zostać naruszone przez bezprawne wprowadzenie do sieci efektów ich pracy twórczej albo wydawniczej, będą korzystać z uprawnienia do wyrażania ocen odnoszących się do funkcjonowania takich portali oraz efektów ich działania.   
W mojej ocenie całość rozstrzygnięcia - wbrew argumentacji powodów - odpowiada prawu i stanowi sprawiedliwe rozwiązanie w sytuacji, kiedy z żądaniem naruszenia dóbr osobistych występuje do sądu podmiot, którego całość roszczenia opiera się o oświadczenie z wszech miar prawdziwe i oddające niewątpliwie - fakt, w słowach zdecydowanych, ale to nie jest zabronione - faktyczny i istotny przedmiot działalności administratora (administratorów) portalu Chomikuj.pl, który należy obiektywnie ocenić jako właśnie z samej swojej istoty i w tym konkretnym przypadku zasadzający się na działaniach w sposób oczywisty naruszających prawo autorskie w internecie. 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Aplikant radcowski jako asystent sędziego - dlaczego nie zgadzam się ze stanowiskiem KRS

W pierwszym wpisie po długiej przerwie chciałem się odnieść do, dość istotnej dla mnie, kwestii asystentów sędziów - a konkretnie zagadnienia możliwości zatrudniania na stanowisku asystenta sędziego aplikanta radcowskiego. 

Nie odnoszę się do aplikantów adwokackich - jako że ta kwestia jest oczywista i w sposób jednoznaczny należy stwierdzić, iż nie jest możliwe podejmowanie przez nich zatrudnienia w wymiarze sprawiedliwości. 

Cały problem powstał i zaistniał na kanwie stanowiska Krajowej Rady Sądownictwa z dnia 5 marca 2014 r. w przedmiocie dopuszczalności zatrudnienia na stanowisku asystenta sędziego osób odbywających aplikację adwokacką lub radcowską. Jak wynika z jego treści, "Krajowa Rada Sądownictwa dostrzega możliwość wystąpienia istotnego konfliktu interesów w przypadku zatrudnienia na stanowisku asystenta sędziego aplikanta adwokackiego lub radcowskiego, co dotyczy zwłaszcza tej fazy odbywania aplikacji adwokackiej lub radcowskiej, w której aplikant może już występować przed sądem, zastępując adwokata lub radcę prawnego jako pełnomocnik strony (art. 77 Prawa o adwokaturze, art. 35[1] ustawy o radcach prawnych). Może to wpływać na zaufanie do bezstronności sądu oraz wizerunek sądu jako instytucji w pełni niezależnej i wolnej od jakichkolwiek zewnętrznych ingerencji".

Ja osobiście - nie tylko jako asystent sędziego, także w trakcie aplikacji radcowskiej - z powyższym stanowiskiem w całej rozciągłości się nie zgadzam.

Po pierwsze, należy odnieść się do regulacji podstawowej w tym zakresie tj. ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. Prawo o ustroju sądów powszechnych (Dz. U. z 2015 r. poz. 133). W dziale IV tamże znajduje się rozdział IV poświęcony właśnie asystentom sędziego. Z art. 155 par. 2 tejże ustawy wynika, że:
Na stanowisku asystenta sędziego może byś zatrudniony ten, kto:
1)   jest obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej i korzysta z pełni praw cywilnych i obywatelskich;
2)   jest nieskazitelnego charakteru;
3)   ukończył wyższe studia prawnicze w Polsce i uzyskał tytuł magistra lub zagraniczne uznane w Polsce;
4)   ukończył 24 lata
A zatem mamy jednoznaczne i wprost wskazane wymogi formalne - w praktyce, ukończenie studiów wyższych prawniczych lub równorzędnych zagranicznych. Czy jest tu mowa o jakimkolwiek zawężeniu?  Nie ma. Na  tle ustawy o ustroju sądów powszechnych zatem ewidentny jest brak podstaw do stwierdzenia niedopuszczalności aplikanta radcowskiego do pracy na stanowisku asystenta sędziego. Pomimo tego, pojawiają się ogłoszenia o konkursach na stanowiska asystenta sędziego dopiski takie jak: "Jednocześnie informuję, iż osoby zatrudnione na stanowisku asystenta sędziego w Sądzie ... w ... nie mogą odbywać aplikacji radcowskiej lub aplikacji adwokackiej" (tutaj). Jak to nazwać? 

Po drugie, w tym kontekście warto zwrócić uwagę na tendencję w zakresie zmian przepisów. Do dnia 07 lipca 2013 r. powyżej cytowany art. 155 par. 2 ustawy zawierał jeszcze punkt 5 mówiący o dodatkowym wymogu w postaci: "ukończył aplikację ogólną prowadzoną przez Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury lub zdał egzamin sędziowski, prokuratorski, notarialny, adwokacki lub radcowski". Od dnia 08 lipca 2013 r. na podstawie ustawy z dnia 10 maja 2013 r. o zmianie ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych (Dz. U. z 2013 r. poz. 662) powyższy punkt 5 został skreślony. Innymi słowy, ustawodawca zrezygnował z powyższego wymogu - przede wszystkim w kontekście ukończenia aplikacji ogólnej, z racji tego, iż absolwenci aplikacji korporacyjnych raczej nie są zainteresowani pracą asystenta sędziego (choć, co życie pokazuje, takich przypadków jest coraz więcej, co wynika z ogólnej tendencji nasycenia prawniczego rynku pracy). 

Nielogiczne zatem wydaje się - w takiej sytuacji de facto otwarcia i zwiększenia dostępności do zawodu asystenta sędziego - jednoczesnego stawiania dodatkowego obwarowania i to w sensie negatywnym (wyłączenia z grona osób mogących się ubiegać o zatrudnienie na takim stanowisku) tj. stwierdzenia braku możliwości zatrudnienia aplikantów radcowskich na w/w stanowisku. Pomijając bowiem brak podstawy prawnej do takiego zawężenia, to wydaje się ono dość absurdalne - osoby bowiem po ukończonej aplikacji radcowskiej i złożonym z pozytywnym wynikiem egzaminem radcowskim wydają się w sposób oczywisty posiadać siłą rzeczy wyższe kwalifikacje i wiedzę z zakresu prawa niż absolwent studiów prawniczych. 

Po trzecie, rzekomy konflikt interesów. W treści stanowiska wskazano: "Zdaniem Krajowej Rady Sądownictwa, już w warunkach konkursu na wolne stanowisko asystenta sędziego powinno być wyraźnie zastrzeżone, że w przypadku wygrania konkursu przez osobę, która jest w trakcie odbywania aplikacji adwokackiej bądź radcowskiej, przed jej zatrudnieniem w sądzie na podstawie umowy o pracę będzie od niej oczekiwane zawiadomienie o tym zatrudnieniu organów samorządu adwokackiego lub radcowskiego (...)". W jakim celu? Nie wiem. Okręgowa Izba Radców Prawnych, do której należałem jako aplikant, nie była zainteresowana w żaden sposób moim miejscem zatrudnienia - wiedząc, że jest to sąd i wykonuję pracę asystenta sędziego. Samorząd radcowski, o ile mi jest wiadomo, nie widzi problemu - co stanowi przejaw zdroworozsądkowego podejścia do sprawy, w mojej ocenie. 

Oczywistym jest, iż aplikant radcowski po ukończeniu 6 miesięcy aplikacji nabywa prawo do zastępowania radcy prawnego przed sądami powszechnymi i organami - co wynika z art. 35[1] ust. 1 ustawy z dnia 6 lipca 1982 r. o radcach prawnych (Dz. U. z 2015 r. poz. 507). Nie jest to li tylko uprawnienie, ale również obowiązek - wzięcia udziału na mocy w/w przepisu w co najmniej określonej liczbie rozpraw sądowych - co jest w pełni zrozumiałe, skoro aplikant ma nabyć umiejętności występowania na sali rozpraw w charakterze pełnomocnika stron postępowania. I co z tego?

Logicznym jest - i nie trzeba być do tego aplikantem radcowskim - iż aplikant, pracujący w sądzie jako asystent sędziego, nie będzie występował w sprawie zawisłej przed tym sądem, nie ma znaczenia w której instancji. Podobnie oczywistym jest, że aplikant nie podejmie się opracowania projektu rozstrzygnięcia w sprawie, w której pełnomocnikiem jednej ze stron byłby jego patron aplikacji (radca prawny) lub osoba z którą w jakikolwiek sposób współpracuje lub współpracował - tu analogia jest oczywista do sytuacji, gdyby asystent sędziego nie będący aplikantem radcowskim trafił na sprawę po prostu dotyczącą osoby znanej mu. Jak mówi bowiem art. 54 zdanie pierwsze k.p.c., przepisy niniejszego działu - a więc art. 48-53 k.p.c., regulujące materię wyłączenia sędziego - stosuje się odpowiednio do wyłączenia referendarza sądowego, ławnika, jak również innych organów sądowych oraz prokuratora; organem sądowym będzie tutaj również asystent sędziego (por. Tadeusz Żyznowski, Komentarz do art. 54 Kodeksu postępowania cywilnego, Lex 2013). 

W tej sytuacji mówienie - jak to sformułowała Krajowa Rada Sądownictwa - o "możliwość wystąpienia istotnego konfliktu interesów" wydaje się całkowicie teoretycznym i zbędnym dywagowaniem o sytuacji, oczywiście, możliwej do zaistnienia (bo życie jest bogate), jednakże w mojej ocenie co najmniej abstrakcyjnej i praktycznie nierealnej. Chyba, że ktoś zna przykład sytuacji, w której aplikant radcowski-asystent sędziego niecnie wykorzystał swoje stanowisko w sposób, który podważył zaufanie do sądu czy też wpłynął negatywnie na jego wizerunek? Nie znam. Za to znam wielu aplikantów pracujących w sądach, bardzo cenionych po pierwsze za swoją pracę i jej jakość, a po drugie także za umiejętne jej łączenie z odbywaniem aplikacji radcowskiej. 

A nawet gdyby doszło do jakiejś sytuacji w tym zakresie - nie wiem, aplikant-asystent wpływa na sędziego i w sprawie zapada orzeczenie korzystne dla jednej ze stron np. reprezentowanej przez patrona tego aplikanta - są przewidziane prawem środki, jakie można podjąć w takim wypadku: prezes sądu jako pracodawca może ukarać pracownika karą (art. 108 k.p.) lub też podjąć decyzję o rozwiązaniu umowy o pracę bez wypowiedzenia z winy pracownika (art. 52 par. 1 pkt 1 k.p.); z kolei samorząd radcowski także może pociągnąć taką osobę do odpowiedzialności, do skreślenia z listy aplikantów włącznie. 

O co tak naprawdę chodzi? Z jednej strony o to, że prezesi sądów mają świadomość, że osoby odbywające aplikację korporacyjną najpewniej dość szybko po jej ukończeniu zrezygnują z kariery w sądownictwie na rzecz własnej działalności czy też zatrudnienia po prostu w charakterze radcy prawnego. Rotacja jest duża - ale to nie jest argument, bowiem podobnie było pod dotychczasowymi (sprzed lipca 2013 r.) przepisami ustawy prawo o ustroju sądów powszechnych, z tą tylko różnicą, iż wówczas stanowiska asystenckie zajmowały głównie osoby po egzaminie sędziowskim, które po jakimś czasie nominacje sędziowskie otrzymywały. Tu pewną przeciwwagę stanowią osoby zatrudnione w charakterze asystentów sędziego już po zmianach omówionych wyżej - a więc osoby legitymujące się jedynie studiami prawniczymi - dla których zatrudnienie w sądzie niewątpliwie stanowi istotną stabilizację zawodową i finansową (terminowe wypłaty wynagrodzenia, fundusz świadczeń socjalnych, trzynastki, nagrody rozdawane wszystkim itp).

Z drugiej strony, pozostaje kwestia uprawnień aplikanta radcowskiego, związanych z odbywanie aplikacji. Jak wynika z art. 34 ust. 1 ustawy o radcach prawnych, pracownikowi wpisanemu na listę aplikantów radcowskich, który uzyskał zgodę pracodawcy na odbywanie aplikacji radcowskiej, przysługuje zwolnienie od pracy w celu uczestniczenia w obowiązkowych zajęciach szkoleniowych z zachowaniem prawa do wynagrodzenia (pomijając - wynikająca z art. 34 ust. 2-3 - prawo do płatnego [80%] 30-dniowego urlopu przed egzaminem radcowskim, oraz prawo do wynagrodzenia za - dotychczas 3, w tym roku już 4 - dni egzaminu radcowskiego). Jest to pewien argument - sąd płaci pracownikowi, którego co najmniej 1 dzień w tygodniu, przeznaczony na zajęcia wykładowe, jest nieobecny. Praktyki (sądy, urzędy) nie stanowią w mojej ocenie problemu - można je zorganizować w sposób nie kolidujący z pracą; podobnie zajęcia obowiązkowe z patronem. Ćwiczyłem to na własnej skórze - da się. Natomiast w tym zakresie należy wskazać jednoznacznie - mając na uwadze to, co opisałem nieco niżej (wyższe kwalifikacje, wiedzę itp) zazwyczaj aplikant radcowski potrafi być bardziej wydajny w pracy od asystenta wyłącznie po studiach. 

Zaznaczam - te rozgraniczenia to nie jest forma dyskredytacji asystentów bez aplikacji (przecież nie jest wymagana) od asystentów w trakcie/po aplikacji radcowskiej. To obiektywne zróżnicowanie zasobu wiedzy, doświadczenia i umiejętności - przekładających się raz na poziom, a dwa na tempo także pracy. 

Równocześnie, jak już wskazałem i co dość dobrze miałem okazję zaobserwować w swojej pracy - sądy zyskują na asystentach sędziego w osobach absolwentów aplikacji radcowskiej, młodych radców prawnych, jeśli chodzi o poziom merytoryczny. Kiedy w jednym wydziale pracuje kilkoro asystentów - część po studiach, część po/w trakcie aplikacji - różnica w poziomie ich pracy, jakości sporządzanych projektów jest widoczna bardziej niż gołym okiem, a czasami wręcz jest zdumiewająca. Zaznaczam, mówię o osobach już wdrożonych do pracy - bo przecież nie sposób oczekiwać od kogoś, kto pracuje 3 tygodnie, aby napisał projekt Bóg wie jak dobry. Aplikacji w toku aplikacji sporządzają pisma procesowe, opinie prawne - mają zwykle większą łatwość formułowania rozważań prawnych od osób, które z tym się nie stykały. Szybciej i płynniej poruszają się po aktach sądowych - bo z nimi także miały już do czynienia. 

W wielu rozmowach z sędziami w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że także oni to zauważyli. Byli przyzwyczajeni do poziomu projektów uzasadnień rozstrzygnięć przygotowywanych przez aplikantów sądowych lub wręcz osób po egzaminie sędziowskim; była rotacja, ale poziom pracy zbliżony - odchodził jeden asystent po aplikacji i przychodził inny. W związku ze zwiększeniem w 2013 r. dostępu do stanowisk asystenta sędziego, zatrudnionych zostało wiele osób wyłącznie po studiach prawniczych - i sędziowie widzą różnicę w poziomie projektów, o których napisałem powyżej. Asystentów sędziego po aplikacji sądowej prawie nie ma, pozostają nieliczni, a zatrudniane są osoby najczęściej tylko po studiach (choć reguły nie ma - obserwuję coraz więcej chętnych do tej pracy w osobach świeżo upieczonych radców prawnych...). Aplikanci radcowscy z pewnością ten poziom by wyrównali - "by", ponieważ dzięki omawianemu stanowisku Krajowej Rady Sądowniczej mało który prezes sądu zdecyduje się na zatrudnienie takiej osoby. Efekt? Są chętni do pracy na stanowiskach asystentów sędziego - merytorycznie najczęściej lepsi, lepiej przygotowani, są sędziowie liniowi, którzy widzieli by te osoby na stanowiskach asystenckich - jednakże ich zatrudnienie jest praktycznie mało wykonalne. 

Podsumowując, w mojej ocenie stanowisko Krajowej Rady Sądownictwa utrudniło sytuację tak naprawdę głównie na niekorzyść sędziów liniowych, pomijając już kwestię według mnie bezprawności dodatkowego obwarowania i ograniczenia dostępu do stanowisk asystenckich w oparciu o wymóg (przesłankę negatywną), o której nie ma mowy w ustawie. Wytrychem w tym zakresie wydaje się być zdanie z ostatniego akapitu, mówiące o tym, że "decyzja o zatrudnieniu oraz kontynuowaniu zatrudnienia należy każdorazowo do prezesa sądu". W teorii - oczywiście. Pytanie - jak myślicie, ilu znajdzie się prezesów, którzy zdecydują się na zatrudnianie aplikantów radcowskich w tej sytuacji? 

niedziela, 15 listopada 2015

[Matrix] Reaktywacja

Trudno uwierzyć, że pisałem tu ostatnio przeszło dwa i pół roku temu.

Wiele przez ten czas się działo i po prostu, kolokwialnie rzecz ujmując, życia nie starczało na pisanie. 

Postaram się to nadrobić i reaktywować tego bloga. 

Zachęcam do zaglądania :)